Gorąco polecamy tłumaczenie tekstu, jaki wczoraj pojawił się na facebookowej stronie blogera, Aleksandra Czernomorca. Poniżej zamieszczamy tekst oryginalny w języku ukraińskim.
Tłumaczenie tekstu - Białogłowa
źródło: https://www.facebook.com/notes/aleksandr-czernomorec...
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
"Nie trzeba rozdrapywać ran", mówili nam polscy przyjaciele i w 2013 roku Sejm Polski przyjął uchwałę w sprawie 70. rocznicy "Rzezi Wołyńskiej", gdzie oskarżył OUN i UPA o czystki etniczne dokonane na Polakach, nazywając organizacje te zbrodniczymi, oddając jednocześnie hołd Armii Krajowej, polskiej samoobronie i Batalionom Chłopskich, bohatersko broniących ludność polską. Całą winą obarczają Ukraińców. Polacy to ofiary i bohaterzy, Ukraińcy to bandyci i mordercy.
"Nie trzeba rozdrapywać ran", mówią polscy przyjaciele, a w Sejmie RP czeka na głosowanie dekret w sprawie obchodów 11 lipca, jako "Dnia Pamięci Męczeństwa Kresowian", gdzie strona ukraińska oskarżona jest o ludobójstwo Polaków. I znowu: Ukraińcy to bandyci i mordercy, Polacy to ofiary i bohaterzy.
"Nie trzeba rozdrapywać ran", mówią polscy przyjaciele, a tymczasem w Polsce powstaje skrajnie antyukraiński film "Wołyń", pikanterii filmowi dodaje fakt, że autor tej historii, która stała się podstawą scenariusza, Stanisław Srokowski pochodzi z wioski Hnylcze, gdzie żyła większość ukraińska i którą spalili Polacy pod przykrywką NKWD - i właśnie ten człowiek, opowiada nam w filmie o "zbrodniach ukraińskich nacjonalistów na Polakach". Ciekawa fabuła?
Tak więc, drodzy polscy przyjaciele, nieszczerze brzmi hasło: "Nie trzeba rozdrapywać ran"
- Jak to rozumieć? Ukraińcom "nie trzeba" a Polakom "bardzo trzeba"?
Więc i ja będę "rozdrapywać rany" i przytoczę tu kilka faktów z wydarzeń na Wołyniu (tylko z Wołynia). Ne będę pisać o dyskryminacji mniejszości ukraińskiej w Polsce międzywojennej, o znęcaniu się nad Ukraińcami podczas tzw. akcji pacyfikacji ukraińskich wiosek, dokonanych przez polską władzę, nie wspomnę o akcjach niszczenia ukraińskich cerkwi prawosławnych na Chełmszczyźnie i Wołyniu. Nie napisze o czystkach etnicznych, przeprowadzanych wobec Ukraińców przez Polaków na Podlasiu i Chełmszczyźnie, nie będę pisać o deportacji Ukraińców z ich ojcowizny oraz o powojennej Akcji "Wisła".
Napiszę tylko o Wołyniu w 1943 roku.
Preludium
Na Wołyniu żyło około 15-20% Polaków i około 75% Ukraińców. Większość Polaków mieszkała tam od dawna, niektórzy pojawili się tam w latach 1920-ych jako tzw. "osadnicy wojskowi". Podczas okupacji niemieckiej, polski rząd emigracyjny w Londynie wydał rozkaz do ludności polskiej, aby nie opuszczała "Kresów Wschodnich" i wałczyła o te ziemie tak, aby po wojnie można było "Kresy" ponownie przyłączyć do Polski. Przed 1943, okupowanym przez Niemców Wołyniu, porządek zapewniała ukraińska policja pomocnicza, do tego momentu nie było większych problemów pomiędzy Ukraińcami i Polakami. Problemy rozpoczęły się kiedy, Ukraińcy uciekali ze służby w policji i wstępowali do UPA oraz rozpoczęli walkę przeciwko okupacyjnej niemieckiej administracji.
Niemcy przywieźli z centralnej Polski, pododdziały polskiej policji pomocniczej - oraz uzupełnili ją miejscowymi Polakami (przypis dobrodziej).
Miejscowi Polacy, przy wsparciu niemieckich władz okupacyjnych i polskiej policji pomocniczej, rozpoczęli wtedy terror przeciwko Ukraińcom, demonstrując, kto jest gospodarzem na Wołyniu.
Jednocześnie na Wołyń zaczęły dochodzić wieści o polskim terrorze na Chełmszczyźnie. Niemiecki terror przeciwko UPA i akcje karalne przeciw wioskom wspierających UPA, Polacy zaczęli wykorzystywać dla własnej polityki, między innymi tworzyli listy niewygodnych Ukraińców i przekazywali je Niemcom jako listy "ukraińskich bandytów" lub "pomocników bandytów" i Niemcy na ich podstawie rozpoczynali działania karne wobec Ukraińców.
Fakty i wspomnienia Ukraińców, naocznych świadków wydarzeń.
10 kwietnia 1943 roku, policja polska z dużymi siłami niemieckimi otoczyła wieś Kniaże, na granicy Wołynia i Lwowa (obecnie w rejonie sokalskim). Większość jej mieszkańców, których udało się schwytać, niezależnie od wieku i płci, rozstrzelano lub spalono żywcem. Zginęło około 180 Ukraińców.
Mówi świadek tamtych wydarzeń Maria Burmyjstruk:
"Gestapowcy z Polakami otoczyli wieś i chatę kapłana O. Kowalewskiego. Pierwszymi wzięli ojca Kowalewskiego, dyrektora szkoły Jewgena Skrypnyka i starostę Petra Kinacha z dwoma synami. Wsadzili ich do samochodu i pojechali przez wieś. Mężczyźni zostali wpędzeni do stodoły i zastrzelili. Pod wieczór przywieźli na samochodach ponad 100 osób do Kwasowej Doliny. Rozkazali wychodzić. Gestapowcy otoczyli ludzi i zaczęli strzelać z karabinów maszynowych. Księdzu kazali odejść na bok, ale ojciec Kowalewski powiedział: "Gdzie stado tam i pasterz" - i poszedł do ludzi. Gestapowiec uderzył kapłana w twarz i strzelił.
Marię Burmyjstruk wraz z córką Barbarą, policjanci przywieźli ostatnim samochodem. Niemiec otworzył burtę samochodu i krzyknął "raus" (wychodzić). Młody mężczyzna Kinach wyskoczył z pojazdu i natychmiast został zabity z tyłu samochodu: "Kazano nam iść do zmarłych - mówi M. Burmyjstruk - Schodząc z samochodu, córka Warcia powiedziała: "Mamo trzymajmy się razem". Ja ległam koło pierwszego trupa, koło mnie córka i jeszcze dwie kobiety. Niemiec podszedł do nas i wystrzelił z rewolweru. Czułam gorącą krew na twarzy. Potem on wystrzelił do córki Warci, która głośno jęknęła. Czułam, że wciąż żyję, ale Niemiec wystrzelił ponownie. Kula i tym razem przeszła przez skórę, nie zaczepiając czaszki. Pomyślałam, że mnie dobiją. Ale Niemcy zaczęli zdejmować ubrania i buty ze zmarłych. Jeden z Niemców pociągnął mnie za rękaw swetra, ale rękaw urwał się i Niemiec odszedł. Maszyny odjechały. Podniosłam się. Zalana krwią od głowy do stóp. Dolina również była zalana krwią i pokryta trupami. Podeszłam do zmarłej córki. Mózg z głowy córki rozlał się po jej twarzy. Pocałowałam córkę i ledwo poruszając nogami poszłam do ludzi we wsi".
Tuż przed Wielkanocą 1943 roku, 7 krytych brezentem ciężarówek z polskimi policjantami (policji pomocniczej), którymi kierowali oficerowie niemieccy, wjechało do wioski Podberezie. Policjanci zabili Fedora Denisiuka, Maksyma Łoze, Marine Pritułe i rozstrzelali rodzinę Czernyszów, Postużawskich, spalono blisko 15 domów. Oto co o tym fatalnym dniu powiedział mieszkaniec Podberezia Pawło Iwczuk, który obecnie mieszka w Horochowie:
"Matka wygoniła dwóch polskich policjantów. Chcieli zastrzelić. Ale przyszedł Niemiec i mówi: "Co wy robicie? przecież w rodzinie małe dzieci, nie trzeba strzelać". A Polak krzyczy: "Rozstrzelajmy!". Matce zdjęli buty, wyszywany kożuch i chustkę, którą był owinięty młodszy brat. Dwaj Polacy wszystko zabrali. Inna kobieta krzyczy: "Panowie jak palicie, wypuśćcie konie!". machnął ręką i powiedział: "Już wypuścili..." Zastrzeliliby je. Ale zabrał je Niemiec. Ale po jakimś czasie jeden z tych Polaków wrócił, przynosząc wiązkę słomy. Rzucił pod drzwi chaty i podpalił. Poszedł. Nasza staruszka babcia zagasiła". Olena Nowosad (nazwisko panieńskie - Wychowaniec) opowiedziała jak zabito jej sąsiadkę: "Marine Pritułu - u niej w ogrodzie. Przyszła jej córka i mówi: "Zabili moją mamę". Powiedziałam jej: "Na pewno i mojego męża zabili". Tego nie wiedziała...Negocjator powiedział: "Idź precz, bo jak wszyscy się zejdą, to i ciebie pobiją!". Pod Poluchno pojechali samochodami wszyscy ci Polacy i tam była walka w gaju. We wsi wszyscy ludzie rozproszyli się. Uciekali, gdzie kto mógł".
Wieś Krasny Sad, 23 kwietnia, 5 dni przed Wielkanocą, nagle przybyli tutaj Polacy z sąsiednich kolonii polskich: Marusia i Andrzejówka, na czele z oficerami niemieckimi. Według naocznych świadków, napięcie między mieszkańcami dwóch sąsiednich osiedli, narastało stopniowo, od wyżej wymienionych przyczyn wrogości, czynnikiem, który odegrał znaczącą rolę była zazdrość, gdyż wioska Krasny Sad należała do zamożniejszych, czego nie można powiedzieć o sąsiedniej kolonii polskiej Marusia.
Była mieszkanka zniszczonej wsi, Galina Kozik (po mężu Witiuk) wspomina:
"Jakieś wyczuwaliśmy zagrożenie, wszystko wtedy wyczuwaliśmy... Starsi ludzie mówili, że widzieli złe sny. Ale Polacy, którzy mieszkali w kolonii Marusia, wielokrotnie mówili, że będziemy malować jajka na Wielkanoc swoją krwią ... niemal i tak się stało. Tylko nie na Wielkanoc, a wcześniej". Roztoczyła się niewidoczna dotychczas tragedia. Kiedy wieś otoczono, pierwsi zginęli ludzie, jacy pracowali w polu. Napastnicy brutalnie chodzili od siedziby do siedziby, zaganiali ludzi do chlewów i stodół i zabijali wszystkich na oślep: oficer niemiecki - strzelał z pistoletu a Polacy kłuli widłami i rąbali siekierami".
Z zeznań Olgi Nadaszkiewicz, Nadii Nowosad i Galiny Łuciuk, jak i z innych źródeł informacji wynika, że wśród zabitych wieśniaków było 20 dzieci w wieku szkolnym, 8 - w przedszkolnym, a także dziewięciomiesięczne niemowlę, nazwane na chrzcie Zofia. Ogółem zginęło 103 mieszkańców. A wszyscy, którzy w tym czasie byli w Krasnym Sadzie, szczególnie najemnych robotników, od śmierci uratowało się nie więcej niż dziesięciu. I tylko dzięki niemieckiemu pedantyzmowi, uchowały się dwa gospodarstwa w wiosce. Tak, Oksana Pawłowa zagadała do hitlerowca, jaki przyszedł do jej domu wraz z Polakami, łamanym czesko-niemieckim językiem powiedziała, że jest Czeszką i ten nakazał jej rodzinę zostawić w spokoju. A na obejściu Mitrofaniuków, Niemiec zobaczył tabliczkę z napisem "Michlin" i stwierdził, że gospodarstwo należy do sąsiedniej wsi a zatem nie podlega pacyfikacji. Fakty te potwierdzają: że akcje karalne, przeprowadzono jedynie przeciwko Ukraińcom i miały odnosić się tylko do Krasnego Sadu. Ostatecznie jednak nie zawadziło to Polakom, tego samego dnia zgładzić 8 rodzin ukraińskich, wśród nich rodzinę Melniczuków, która mieszkała w sąsiedniej czeskiej miejscowości Czarny Las (obecnie - terytorium rejonu łuckiego).
Kolejnymi ofiarami byli mieszkańcy wioski Michlin. Była mieszkanka, Galina Łuciuk opowiada o tych wydarzeniach: "Ja pasłam krowę, kiedy zobaczyłam zbliżającą się do wioski grupę Polaków. Rzuciłam się do ucieczki a Polacy udali się do wsi i tam zamordowali Domkę Koltunową, jaka pracowała w ogrodzie, córkę Daniła Tywonczuka - Gale, której było 17 lat. Polacy w naszej wsi spalili wiele domów. Daniła dom spalili, Wasyliuka Michała dom spalili, całą ulicę, która teraz jest jakby główną ulicą we wsi spalili, i z drugiego końca wioski, też wiele domów spalili. Nasza rodzina przez sześć tygodni żyła na wygnaniu pod Boremlem, w obwodzie rówieńskim. Gdy powróciliśmy, okazało się, że nasza chata spalona. Ojciec z niedopalonych desek i czego się dało, zlepił jakąś budę i w lipcu, na święto Piotra i Pawła już w niej żyliśmy.".
Właśnie po tych wydarzeniach, rozpoczęło się piekło na Wołyniu, w Polsce określone jako "Rzeź Wołyńska", a przecież zarówno, to co działo się do tzw. "Rzezi Wołyńskiej", ale także później w następnych latach - wszystko to było taką samą "rzezią".
Pod koniec maja 1943 roku, miały miejsce zdarzenia, które doprowadziły później do śmierci Polaków we wsi Poryck (obecnie - wioska Pawliwka), których zamordowano w kościele w święto Piotra i Pawła.
Ze wspomnień mieszkańca wsi Zawidow, Oleksija Konona:
"Między Podbereziem i Miliatynem, na skraju lasu, była cała linia gospodarstw. Polacy wymordowali niemal wszystkich mieszkańców osady. Nie strzelali, nie używali karabinów, mordowali z pomocą noży, które wcześniej poświecili w kościele. Mieszkały tam młode dziewczyny, ich również nie oszczędzono - wszystkie wymordowano, żeby nie było świadków. Gdy to zrobili, to nasi chłopcy w odwecie, wzięli i wymordowali ich wszystkich w kościele na Piotra i Pawła - postawili karabin maszynowy i zastrzelili wszystkich Polaków. Wtedy wielu naszych chłopców z okolicznych wiosek, poszło do partyzantki".
Wszystkie te wydarzenia doprowadziły do tego, że w konflikt zaangażowała się również UPA.
"Kiedy w 1943 roku dowiedzieliśmy się o zniszczeniu polskiej wioski Zagaje, mieszkańcy mojej wioski nie mogli uwierzyć, że to było dziełem UPA - mówi Jewgen Swerstiuk, pisarz urodzony we wsi Sielec. - Potem pojawiła się wiadomość, że był to aktów zemsty, za zniszczenie przez Polaków ukraińskich wiosek. Ale w "akcjach odwetowych" jest coś z bolszewickiej mentalności, niezgodnej z moralnością i zdrowym rozsądkiem. A tymczasem autorytet UPA w oczach ludzi był duży i z pewnością obawiano się go utracić".
Nie napisałem tutaj o wszystkich przyczynach tego, co w Polsce nazywają "Rzezią Wołyńską", gdyż Polacy działali na Wołyniu przeciw Ukraińcom, współpracując nie tylko z niemieckim okupantem, Polacy pomagali również sowieckim oddziałom dywersyjnym w ich walce, przeciw ukraińskiemu ruchowi narodowo-wyzwoleńczemu. Polskie wioski i tzw. "placówki" były dla sowieckich dywersantów bazami, gdzie odpoczywali i otrzymywali informacje wywiadowcze o Ukraińcach. Ale to już oddzielny i dosyć poważny temat, jaki wymaga osobnego artykułu.
Не треба роздряпувати рани?