Książka Jarosława Caruka "Трагедія волинських сіл 1943–1944 рр" została napisana w 2003 roku.
Ukazała się we Lwowie przy wsparciu Instytutu Nauk Ukrainy. Liczy 190 stron i jest podzielona na dwie duże części. Pierwszą część stanowi wstęp i recenzja, napisane przez Jarosława Isajewicza.
Zasadniczą częścią książki jest opis wszystkich wiosek dawnego powiatu włodzimierskiegor na Wołyniu pod katem działan Ukraińców i Polaków w latach 1943-1944, Autor w ciągu kilku lat zapisywał zeznania świadków tamtych wydarzeń, w każdej wiosce tego powiatu. Powiedzieć można, że odwiedził każdy dom, każdego starszego człowieka, który pamiętał tamte tragiczne wydarzenia, bądź znał je z opowieści swoich nieżyjących już rodziców.
Wstęp zawiera również przypisy złożone z ukraińskiej i polskiej literatury przedmiotu. Można spotkać tu takich autorów, jak Siemaszko, Sergijczuka, Mędrzeckiego, oraz artykuły z prasy współczesnej, jak "Wołyń” czy "Gazeta Wyborcza”. Książka jest pięknie ilustrowana i zawiera mapy, pisana jest w języku ukraińskim.
Ukraiński historyk zajmował się badaniem materiałów zebranych przez Ewę Siemaszko, stwierdził on, że wprowadzone przez nią liczby ludności etnicznych Polaków w tych wsiach, nie odpowiadają rzeczywistości. Według autora, wielu polskich mieszkańców wyemigrowało przed rozpoczęciem wojny. Autor uważa również, że Ewa Siemaszko łączy niektóre wsie i powiększa ich liczbę mieszkańców narodowości polskiej. Według informacji zebranych przez Semiaszko, w okolicy Włodzimierza Wołyńskiego, zostało zamordowanych przez Polaków 80 Ukraińców. Autor w swej publikacji uważa, że zginęło ich z rąk polskich grup paramilitarnych (chodzić może tu o polskie podziemie lub policję polską w służbie niemieckiej) 1454 osoby. Zapiski zachowane do dziś, ustalają liczbę 1244 osób znanych z imienia i nazwiska. Stwierdza on również, że w tym rejonie ataki rozpoczęła polska policja, na usługach okupanta niemieckiego. Według Siemaszko UPA w tym regionie zabiła 1915 Polaków, a autor uważa, że mogło być ich 430. Ale jednocześnie zwraca uwagę na fakt, że jego dane dotyczące Polaków mogą być zaniżone, gdyż jego badania opierają się jedynie na zeznaniach świadków ukraińskich. W okolicach Nechrowoszczy, niedaleko dzisiejszej granicy polsko-ukraińskiej, autor odnotował, że 20 maja 1943 roku, Polacy zabili 11 Ukraińców, w tym 3-letnią dziewczynkę, oraz 95-letnią staruszkę. Siemiaszko mówi o kulminacji, czyli o 11 lipca, zapominając o wcześniejszych wydarzeniach. We wsi Hmeliw dochodziło do wzajemnych mordów, najpierw w maju a potem w sierpniu. O jednym wspomina Siemaszko, o drugim już nie. Caruk w swej publikacji pokazuje jeszcze inne miejsca, gdzie ginęli Ukraińcy ale Siemaszkowie o tym nie wspominają. Pan Caruk pokazuje również miejscowości, w których na podstawie zeznań świadków mieszkało o wiele mniej Polaków, niż mówią o tym Siemaszkowie. Pojawiają się nawet wioski, gdzie miało dochodzić do mordów na Polakach ale według Caruka, Polaków tam nie było a jeśli do mordów dochodziło, to na Ukraińcach.
Ojciec Ewy, Władysław Siemiaszko stwierdza, że autor nie jest historykiem, a jego publikacja nie jest wiarygodnym źródłem
(zarzut zaskakujący, ponieważ państwo Siemaszkowie wykształcenia historycznego sami nie posiadają). Uważa on, że autor swoje badania oparł na powojennych opowieściach ludzi. Krytykując książkę autora stwierdził, że "każdy Ukrainiec i jego rodzina na Wołyniu, była zaangażowana w mordy na ludności polskiej”. Autor uważa, że polska historiografia korzysta tylko w tej sprawie z wiedzy Siemaszków. Również stwierdził on, że pani Siemaszko myli wydarzenia historyczne, łącząc dosyć często to co było w 1939 i 1943 roku. Takie podejście do faktów zaciemnia je i powoduje złą interpretację wydarzeń.
Historycy Grzegorz Motyka i Jarosław Hrycak, uważają publikację autora za kontrowersyjną. Twierdzą, że pomija ona działalność OUN UPA na Wołyniu i zbrodnie niemieckie przypisuje się Polakom. Ukraiński historyk Igor Iliuszyn, powtórzył słowa autora na temat Wołynia oraz polskiej historiografii w tej sprawie.
Autor wspomina również o tragedii, która stała się w roku 1944, po zajęciu tych obszarów przez Sowietów. Wielu Ukraińców było również prześladowanych przez NKWD oraz wysyłanych do katorżniczej pracy w kopalniach i łagrach. Wielu tych, co pomagali mu stworzyć tą książkę i opisywali swoje wspomnienia, ucierpiało podczas władzy sowieckiej.
Bardzo ważny jest też tytuł książki. Mówi on o Tragedii Wołyńskiej. Takim pojęciem posługują się ukraińscy badacze tego okresu, w dziejach historii Polski i Ukrainy. Takie pojęcie używane jest przez wielu autorów i w publikacjach, takich jak Encyklopedia Historii Ukrainy, w publikacjach ukraińskiego IPN, czy książkach i artykułach Wiatrowycza, Sergijczuka, Iliuszyna. W Polsce to pojęcie jest bardzo krytykowane, a używający je historycy i publicyści, są krytykowani nie przez swoich kolegów po fachu, ale przez polityków.
Podsumowując, warto się zapoznać z tą publikacją, może być ona krytycznym spojrzeniem na publikacje państwa Siemaszko. Książka jest dostępna w Internecie na stronie Instytutu Historii Ukrainy Narodowej Akademii Nauk Ukrainy.
Przemek 1986
Zamiast przedmowy (obszerne fragmenty):
Społeczność Ukrainy - oprócz co najwyżej bardzo nielicznych ekstremistów - pojmuje ważność polsko-ukraińskiej współpracy. Właśnie dlatego wszystkich, którzy myślą o naszej wspólnej przyszłości, poważnie zaniepokoiły plany rządowych kręgów sąsiedniego państwa w sprawie uczczenia pamięć polskich ofiar międzynarodowego konfliktu na Wołyniu, bez jednoczesnego uczczenia pamięci Ukraińców, zamordowanych przez polskie siły zbrojne na Wołyniu, jak również w Chełmszczyźnie, Nasianiu, Łemkowszczyźnie. Nie może nie niepokoić rewanżyzm, jaki przejawia się planami zbudowania pomnika w postaci mapy Wołynia z polskimi herbami miast - Wołynia, czyli ukraińskiej ziemi. W tym samym czasie w Polsce, przemilcza się fakty wspólnych antybolszewickich akcji podziemia polskiego i UPA w pierwszych latach po wojnie.
Próba wykorzystania wydarzeń wojennych, w celu sprowokowania dzisiejszego konfliktu, jest przykra zwłaszcza, że to właśnie Polacy i Ukraińcy ponieśli największe straty w trudnych latach wojennych. Straty Ukrainy wykrwawionej wcześniej gołodomorem i bolszewickimi represjami, wskutek terroru hitlerowskich okupantów sięgnęły ponad 5 mln. ofiar wśród ludności cywilnej. 2,5 mln. Ukraińców zginęło na frontach a setki tysięcy stało się ofiarami bolszewickich represji w powojennych latach.
Bardzo duże były też straty narodu polskiego w czasie drugiej wojny światowej - co najmniej 4 mln. ludności cywilnej i pół miliona poległych na frontach. Poza tym trzeba też wspomnieć o przymusowych deportacjach, ponad 550 tys. Ukraińców z terenów Polski do URSR, około 150 tys. podczas Akcji Wisła i 800 tys. Polaków deportowanych z Ukrainy do Polski. Te nadzwyczaj okrutne deportacje, przeprowadzone były z inicjatywy państwa zwycięskiego, podobnie jak i ucieczka i wydalenia z Polski ponad 12 mln. niemieckiej ludności cywilnej, z której ponad 2 mln. zginęło lub zmarło z głodu i wycieńczenia.
Na tle gigantycznych w swej skali przestępstw w stosunku do całych narodów, ilość ofiar terytorialnie ograniczonego polsko -ukraińskiego konfliktu 1943-1944 na zachodnio-ukraińskich ziemiach, może porównawczo wydawać się nieznaczna.
Lecz jakże ciężka i bolesna jest pamięć o tych ofiarach, wspomnienie o bestialstwie i barbarzyństwie, uczucie niesprawiedliwości setek tysięcy Ukraińców i Polaków deportowanych ze swoich ojczyzn.
W ostatnich latach słuszne oburzenie okrucieństwami, których dopuściły obie strony konfliktu, wykorzystują siły, które nie widzą zgubnych skutków eskalacji napięcia w polsko-ukraińskich stosunkach, lub świadomie chcą zaszkodzić współpracy sąsiadów.
Przyczyn i genezy wydarzeń 1943-1944r. nie da się zrozumieć, jeżeli nie spojrzeć na nie w kontekście wydarzeń drugiej wojny światowej oraz przez pryzmat całej historii polskiej-ukraińskich stosunków.
Ukraińcy nie mieli innej drogi do niepodległości, jak walka z państwami, które panowały na ukraińskich ziemiach. Przy tym Ukraińcy nie pretendowali na cudze ziemie, a tylko na te, gdzie oni stanowili większość. Konflikt z Polakami w lata wojny, był sprowokowany przede wszystkim dążeniem polskiej mniejszości, aby utrzymać władzę Polski na zachodnio-ukraińskich ziemiach.
Jak wiadomo, w ciągu poprzednich stuleci polsko-ukraińskie stosunki wzajemne nie sprowadzały się jedynie do walki. Wzajemnie pożyteczna była wymiana w dziedzinie kultury. Na przekór temu, że Ukraina miała bezpośrednie kontakty z innymi kulturami i krajami, w wielu dziedzinach Polska była dla Ukraińców "oknem na Europę", a polski narodowo-patriotyczny ruch niepodległościowy, miał wpływ na formowanie ideologii ukraińskiego ruchu wyzwoleńczego. Zaostrzenie polsko-ukraińskiego konfliktu w Galicji z końcem XIX i początkiem XX w. było związane z sytuacją w Monarchii Austro-Węgierskiej. Polacy w Galicji Wschodniej , w szczególności polscy właściciele ziemscy, nie chcieli tracić swojej uprzywilejowanej pozycji, ale konstytucyjny porządek w państwie, robił możliwą legalną walkę ukraińskiej ludności za narodowe prawa. Kolejną przyczyną przeniesienia w czasie konfliktu, była porażka Ukraińskiej Armii Galicyjskiej w polsko-ukraińskiej wojnie 1918-1919 lat i ustanowienie gwałtem, na terytorium Zachodnioukraińskiej Republiki Narodowej polskiej władzy, którą ukraińska ludność Galicji słusznie nazywała okupacyjną.
Podobnie większość Ukraińców ustosunkowała się do władzy Polski na Wołyniu, gdzie narodowy konflikt łączył się ze społecznym:
życiowe interesy prowokowały wrogość nieposiadającego ziemi ukraińskiego chłopstwa do uprzywilejowanych polskich właścicieli ziemskich i kolonistów-osadników. Wrogości zaostrzały się wskutek skierowanej na asymilację rządowej polityki i przez pogardliwy stosunek znacznej części Polaków - zwłaszcza z niższego pionu aparatu władzy - do Ukraińców.
W Galicji symbolem anty-ukraińskiego terroru stała się tak zwana pacyfikacja we wrześniu-październiki 1930 r. Bezprawnie zastosowawszy zasadę kolektywnej odpowiedzialności, policja i wojsko aresztowały, nierzadko ciężko bijąc ukraińskich działaczy, w tym aktywistów legalnych organizacji, niszczono mienie czytelni, towarzystw i kooperacyjnych sklepów. W Chełmszczyźnie apogeum prześladowania prawosławnych Ukraińców, było zniszczenie ich cerkwi w 1938 r. Ta akcja spotkała się z równoległym działaniem uzbrojonych watah miejscowych Polaków nad prawosławnymi chłopami, którzy starali się silą i gwałtem zmusić ich do przejścia na katolicyzm. W niektórych rejonach Wołynia "nakręcaniem" na "polską wiarę" zajmowali się wojsko i korpus żołnierzy straży granicznej ("KOP"). Znany polski polityk Tadeusz Hołówko stwierdził wręcz: "na Wołyniu sytuacja wygląda najgorzej, dlatego że tam budzi się i rośnie w żywioł, wskutek bezsensownych prześladowań i gnębienia przez głupią i szowinistyczną administrację, formuje się ona (ukraińska świadomość – mój przypis) pod sztandarem nienawiści do polskiego narodu i państwa". To ostrzeżenie pojawiło się jeszcze w 1926 r., lecz w ciągu następnych lat polityka w stosunku do Ukraińców, stała się jeszcze bardziej ostra i bezwzględna.
Właśnie w przeddzień wojny, były przyjęte i zaczęły ziszczać się, rządowe programy przyśpieszenia przymusowej asymilacji Ukraińców.
Okres kiedy Zachodnia Ukraina w wyniku zmowy Stalina z Hitlerem, znalazła się w 1939 r. pod okupacją ZSRR, wcale nie sprzyjał załagodzeniu konfliktu miedzy naszymi narodami. Oficjalnie mówiło się o internacjonalizmie, w praktyce ówczesne władze bardzo często robiły stawkę na przeciwstawianie narodów, w różnych okolicznościach, dając przewagę jednym lub drugim. Jeszcze bardziej bezwstydną i okrutną politykę wzajemnego szczucia i zaogniania narodowej i rasowej nienawiści prowadzali Niemcy. Rozpowszechniane z początkiem wojny nadzieje na to, że nowi okupanci będą Ukrainie życzliwi, szybko okazały się złudnymi.
Prawdą jest, że najpierw w Galicji i Chełmszczyźnie Ukraińcy w porównaniu z Polakami, uzyskali określone przywileje, szczególnie jeśli chodziło o szkolnictwo ukraińskie.
Jednak przyłączywszy Galicję Wschodnią do Generalnego Gubernatorstwa, to jest do okupowanych polskich ziem, oraz:
- aresztując jednocześnie organizatorów proklamowanego w Lwowie w czerwcu 1941 r. Aktu Ogłoszenia Niezależności Ukrainy,
- prowadzając politykę represji w stosunku do świadomych narodowo działaczy i srodze wyzyskując zasoby kraju,
naziści zwrócili przeciw sobie zdecydowaną większość Ukraińców.
Na Wołyniu, czyli w "Raich-komisariacie Ukraina", sytuacja była jeszcze cięższa niż w Galicji.
W odróżnieniu od Galicji, Eric Koch w aparacie “Raich-komisariatu Ukraina”, w administracjach państwowych posiadłości, leśnictw, kolei i innych administracyjnych i gospodarczych strukturach, na wiele innych uprzywilejowanych posad obsadzał polskich specjalistów i folksdojczów polskiego pochodzenia. Sytuację zaostrzyło niszczenie całych wsi przez niemieckie oddziały karne, Niemcy starali się umocnić swoją władzę okrutnym terrorem. Kiedy jesienią 1942 - z początkiem 1943 r. zapalił się żywiołowy opór ukraińskiej wiejskiej ludności przeciw hitlerowskim okupantom, terrorystyczne akty dotknęły również tych Polaków, których Ukraińcy uważali za niemieckich lokajów. Początkowo było to prawdziwe powstanie, które tylko z czasem nabrało zorganizowanej formy. Jak referował do Londynu jeden z przedstawicieli emigracyjnego rządu, rozpoczęły się zabójstwa kolaborantów w polskich wsiach i posiadłościach, które należały do okupanta, lecz administrowane były przez Polaków.
Walkę o niezależność a więc walkę na dwa fronty - przeciw władzy Berlina i Moskwy - rozpoczęła Ukraińska Powstańcza Armia już w październiku 1942 r., a na szeroką skalę - z marcem 1943 r. UPA starała się najpierw uniknąć "trzeciego frontu" - z Polakami. Jednak konflikt z polskim podziemiem stał się nieuchronnym, ponieważ Polacy byli przekonani, że Zachodnia Ukraina po wojnie znowu będzie w granicach Rzeczpospolitej, a polski emigracyjny rząd w Londynie, nawet nie zechciał obiecać Ukraińcom autonomii w powojennej Polsce, nie mówiąc już o prawie do samookreślenia.
Ponadto polskie formacje zbrojne na Wołyniu szły na współpracę nie tylko z Niemcami, którą dopuszczali niestety również Ukraińcy, ale także z czerwonymi partyzantami, których ukraińskie podziemie uważało za głównego wroga. Udział wołyńskich Polaków w czerwonej partyzantce i w zwiadowczo-dywersyjnych oddziałach radzieckich specsłużb, poważnie przyczynił się do zaostrzenia polsko-ukraińskiego konfliktu, był on jedną z przyczyn tego konfliktu a nie jak próbuje się to przekłamać - tego konfliktu następstwem.
Na jakimś etapie dowódcy poszczególnych oddziałów powstańczych, na bazie których powstawała UPA, zdecydowali usunąć wrogie polskie ośrodki z terytoriów, które były operacyjną bazą dla AK i partyzantów sowieckich, oraz polskiej policji na usługach Niemców. Napady na polskie wsie, mordy części ludności, miały na celu terroryzować i zmusić do ucieczki wszystkich innych. Udział miejscowej ludności, dodatkowo motywowanej wieloletnimi, społecznymi konfliktami, nadała wydarzeniom rys bezlitosnej chłopskiej rzezi.
Ale pomimo tego, że w dużym stopniu polscy politycy sprowokowali narastanie konfliktu, oraz to, że sami zrobili wołyńskich Polaków zakładnikami planu odbudowania na ukraińskich ziemiach władzy Polski, nie ma i być nie może żadnego usprawiedliwienia dla mordowania niewinnej ludności, tortur i bestialstwa, sadyzmu i okrucieństwa.
Lecz za przestępstwa odpowiadać powinni tylko ci, którzy ich dokonali, a nie naród ukraiński i jego siły zbrojne. Nie wolno zapominać i tego, że w wywołanej okupacją demoralizacji (przypomnimy wyniszczenie ludności żydowskiej przez Niemów i ich lokajów) znacznie wyrosła kryminalna przestępczość. Codziennym zjawiskiem stały się czysto grabieżcze napady na domy, chutory, wsie. Nierzadko przestępcy, którzy działali na własną rękę, nazywali się ukraińskimi lub polskimi "partyzantami", a to prowokowało odpłatne akcje z innej strony. Bezmyślnie i niesprawiedliwie każdy mord Ukraińca dopisywano "polskim szowinistom", a każdy mord Polaka - "ukraińskim nacjonalistom". Cywilizowana ludzkość rezygnuje z zasady zbiorowej odpowiedzialności, która służy rozpalaniu międzynacjonalnej nienawiści.
Kiedy polska ludność Wołynia skoncentrowała się w większych umocnionych bazach, a Niemcami była stworzona zamiast ukraińskiej polska policja, częstymi stały się napady policjantów, a potem i bojowników polskiego podziemia, w szczególności pododdziałów Armii Krajowej, na ukraińskie wsie. Celem ich było rekwirowanie artykułów spożywczych i ciepłej odzieży, często odwet, chęć zastraszenia przeciwników, stworzenie "operacyjnej przestrzeni".
Okrutnymi były tak karalne ekspedycje z udziałem polskiej policji, jak akcje terrorystyczne AK - nazywane “prewencyjnymi" i odwetowymi. Częsta była i współpraca policjantów z uzbrojonym podziemiem polskim, terroryzowali ukraińską ludność Wołynia także czerwoni partyzanci. Z Wołynia konflikt przeniósł się do Galicji, gdzie w 1944 r. mordowano Polaków, którzy nie wykonywali ultymatywnego żądania opuszczenia swoich wsi oraz Ukraińców - ofiar polskich "odwetów".
Już w lutym 1943 r. polska Armia Krajowa spaliła ukraińską wieś Strzelce, powiatu hrubieszowskiego na Chełmszczyźnie (pomyłka autora - pierwsze mordy w tej wiosce miały miejsce w styczniu i lutym, ale wioska spalona była w maju), rozpoczynając tym eskalacje odpłatnych akcji. W mordach na ludności ukraińskich wiosek Chełmszczyzny, Nadsania i Łemkowszczyzny, dokonywanych przez polskie formacje zbrojne, pomagała również polska miejscowa ludność cywilna, a później milicja i wojsko. Te zbrodnie polscy autorzy często kwalifikują jako "zemstę za Wołyń". Ostatnią odpłatną akcją stała się Akcja "Wisła" - przymusowa deportacja Ukraińców, na byłe ziemie niemieckie.
W ZSRR oficjalna propaganda przypisywała terrorystyczne akcje przeciw cywilnej ludności zachodniej Ukrainy, wyjątkowo niemieckim faszystom i "ukraińskim burżuazyjnym nacjonalistom", których proklamowali "lokajami faszystów". Prócz krewnych i sąsiadów ofiar, do niedawna prawie nikomu nie było wiadomo, że na Wołyniu w latach 1943-1944, odbywały się również okrutne rozprawy uzbrojonych Polaków z ukraińską ludnością cywilna. Nie opublikowano dotąd większości wspomnień o mordach i torturach miejscowej ludności, w tym starszych mężczyzn i kobiet, inwalidów oraz dzieci.
W tym samym czasie w Polsce, już w ciągu wielu lat drukuje się książki i artykuły, w których o przestępstwa i wyjątkowe okrucieństwa, oskarża się tylko Ukraińców. Jednym z pierwszych autorów książek takiego typu, był wrocławski rzymsko-katolicki biskup Wincenty Urban.
Wraz z opisem okropnych zdarzeń, których był świadkiem, lub o których słyszał z mniej lub bardziej wiarygodnych źródeł, autor ten pozwolił sobie na uogólnienie, do którego na pewno był przekonanym: "Nie było na Wołyniu żadnej wsi, gdzie by nie dokonano na Polakach mordu w wyrafinowany sposób. Zdzierano żyletkami skórę z twarzy, palono żywcem, wbijano kołki dębowe między żebra, rżnięto piłą". Słowa te chętnie cytują autorzy książek publikowanych w dużych nakładach, które ciężko nazwać inaczej, jak antyukraińskie. W społeczeństwie polskim wierzą w podobne opowieści fantastyczne także i autorytety. Na przykład Jerzy Janicki – popularny w swoim czasie dziennikarz i długoletni prezes "Towarzystwa miłośników Lwowa i ziemi lwowskiej", w swojej pięknie wydanej książce o Lwowie, napisał po opisie cerkwi św. Jury: "Ostatni przed Slipym unicki metropolita Andriej Szeptycki (choć rodzony przez córkę Fredry i brat bohaterskiego polskiego generała) był władyką nie tylko wierzących, lecz również całego nacjonalistycznego ukraińskiego ruchu, ideologiem i duchowym przewodnikiem OUN i UPA, błogosławił siekiery i drewniane pałki, które były bronią w bratobójczej rzezi na całym Podolu i Wołyniu".
Po takich informacjach, o charakterze mordów we wszystkich wsiach i o tym, kto ich błogosławił, odpowiednio szacowała się ogólna ilość ofiar.
W przedmowie książki Edwarda Prusa "Herosi spod znaku tryzuba", wydanej w 1985, nakładem 50 tys. egzemplarzy, było powiedziane, że jest ona dokumentalnym epitafium "dla z góry 500 tys. Polaków, zamęczonych przez ukraińskich faszystów we Wschodniej Małopolsce".
W lipcu 1990 r. Polska Agencja Prasowa (PAP) rozesłała informację, od razu opublikowaną przez wiele gazet, o oświadczeniu zjazdu delegatów Towarzystwa miłośników Lwowa, który odbył się we Wrocławiu w którym była mowa o:
"przestępstwo ludobójstwa, urzeczywistnione na kresowej ludności polskiej przez ukraińskich nacjonalistów z OUN-UPA". W oświadczeniu mówiło się: "Suma tych przestępstw razi. Setki spalonych wiosek, pół miliona zamordowanych Polaków, półtora miliona Żydów i nieuściślona ilość Rusinów-Ukraińców, zamęczonych za pomoc Polakom, lub odmowę brania udziału w przestępstwie. Ofiarami była przede wszystkim ludność cywilna, w tym starcy, kobiety i dzieci"
Jednocześnie popularyzowały się w szowinistycznej publicystyce twierdzenia, mówiące, że w stłumieniu Powstania Warszawskiego 1944 r. brała udział dywizja "Galicja" i że nie niemieckie oddziały, a Ukraińcy zabili polskich profesorów w Lwowie w lipcu 1941 r., lub, przynajmniej byli współuczestnikami zbrodni. Z czasem w solidnych naukowych pracach było udowodnione, że dywizja w czasie powstania była setki kilometrów od Warszawy i że Ukraińcy nie mordowali polskiej inteligencji, wreszcie, że w latach 1943-1944. w Zachodniej Ukrainie zginęło nie 500 tysięcy Polaków, a przynajmniej pięć razy mniej. Nie wiemy, czy nowe ustanowienia były rozgłoszone PAP-em i innymi mediami tak, jak to było z wymienionymi wcześniej fałszerstwami. Wiemy tylko, że spopularyzowana prze E.Prusa i A.Kormana cyfra "500 tysięcy ofiar", jeszcze i teraz czasem powtarza się w polskiej publicystyce.
...Dwutomowe wydanie z 2000 roku, wypuściło prywatne wydawnictwo (mowa o książce Władysława i i Ewy Siemaszków), wśród finansujących publikację, na pierwszych miejscach są: Kancelaria Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, Biura Bezpieczeństwa Narodowego przy Kancelarii Prezydenta, Ministerstwo Kultury. Podtrzymanie rządowych instytucji, zewnętrzna okazałość dwutomowego wydania, obecność w nim, oprócz wątpliwych materiałów i autentycznych źródeł – wszystko to dla niepoinformowanego czytelnika może sprawić wrażenie, że materiały książki dowodzą słuszności zawartych w “Przedmowie” antyukraińskich deklaracji, często w wyjątkowo obelżywym tonie. Już z samej przedmowy wynika nieadekwatność tytułu w stosunku do samej treści książki:
...Opisane w niej wydarzenia to - “ludobójstwo ukraińskie, a nie ludobójstwo, dokonane przez UPA, banderowców czy nacjonalistów ukraińskich” (str. 13). Okrucieństwo tego genocydu – to jakby kontynuacja “hajdamackiej tradycji (powstania Chmielnickiego)”; “celem tego działania było wycinanie Polaków i Żydów i duże wzbogacenie przez te mordy, pochwalanie uwiecznione przez Szewczenkę”, “nieprzypadkowo we współczesnym Lwowie ulubionym miejscem zebrań nacjonalistów jest pomnik Szewczenki” (str. 13, 24)....
Ciężko – nie, nie ciężko, a niemożliwe! – zrozumieć, jak mogły książkę z taką przedmową, finansować wysokie instytucje rządowe przyjacielskiego państwa
Abstrahując na ile to możliwe od przedmowy, musimy uznać, że autorzy wykonali ogromną pracę, zebrali sporo dokumentów, jednocześnie obok niewątpliwie autentycznych zeznań, w książce znalazły się masowe opowieści, jakie bazują na niesprawdzonych słuchach czy pogłoskach. Dla autorów, każdy zabity na Wołyniu podczas wojny Polak – to ofiara “ukraińskich nacjonalistów”, w tym i ci, których zabili chłopi podczas napadów na majątki dworskie (jak żywiołowych, tak i prowokowanych we wrześniu 1939 r. z miejscowymi komunistami i Armią Czerwoną), oraz ci, którzy zginęli z rąk licznych wtenczas kryminalnych bandytów. ..."
Przekłamania i pomyłki w obu książkach – Є.Туровського і В.Сємашка 1900 р. і В. та Е. Сємашків 2000 р. – wywoływały całkiem zrozumiałą negatywną reakcję wśród tych, u których pozostały całkiem inne wspomnienia o ciężkich czasach lat wojny. Jeśli chodzi o ukraińską stronę, to dotąd tylko częściowo zebrano wiadomości o antyukraińskim terrorze uzbrojonych Polaków na Chełmszczyźnie do 1942 – 1947 r.oraz Nadsaniu i Łemkowszczyźnie w 1944 – 1947 r. Jeśli chodzi o Wołyń, zbieranie wspomnień ukraińskich świadków rozpoczął się faktycznie latem 2002 r., kiedy w Ukrainie głośnym i stały się informacje o planach społecznych organizacji kresowych, co do przeprowadzenia w lipcu 2003 r. uroczystości dla uczczenia pamięci tylko polskich ofiar polsko-ukraińskiego konfliktu. Aktywizowała się ta praca z początkiem 2003 r., kiedy również w rządowych kołach Polski, była przyjęta jednostronna interpretacja wołyńskich wydarzeń i mianownictwo, typowe dla kresowiaków.
Krajoznawca z Włodzimierza Wołyńskiego Jarosław Caruk, zaczął zbierać wspomnienia swoich ziomków jeszcze w 1985 r. i aktywizował tę pracę na początku 90 lat, kiedy zapoznał się z książką Turowskiego i Siemaszko, i zobaczył, że pojawiają się w niej informacje o jego rodzonej wsi Zabłocie i sąsiednich chutorach oraz wiosce Nowiny, skąd pochodziła jego matka, o Stenżaryczach, gdzie uczył się w średniej szkole, i informacje te nie zgadzały się z przekazami współmieszkańców.
Kiedy ukazała się w druku książka В. і Е. Сємашків, Caruk przedłużał nieprzerwane przesłuchania mieszkańców wszystkich 97 wiosek i kolonii, rejonu włodzimiersko-wołyńskiego.
Zeszyty, do których nagrywał wspomnienia i materiały przesłuchań, przekazano do Państwowego Archiwum Obwodu Wołyńskiego w Łucku (zarejestrowane jako fond R3494), a kopie części zeszytów i uzupełnień do ich i audiowizualnych zapisów – do Archiwum Instytutu Ukrainoznawstwa im. Krypakiewicza NAN Ukrainy. Podczas przesłuchania respondentów, pewne z podawanych we wspomnianej książce В. і Е. Сємашків faktów potwierdziły się. W poszczególnych wypadkach Carukowi udało się ustalić nazwiska pomordowanych Polaków, nie podawane w książce.
Według danych В. і Е. Сємашків, we wsiach, które teraz wchodzą do rejonu włodzimiersko-wołyńskiego, zabitych było tylko 80 Ukraińców, według materiałów przesłuchań Caruka, z rąk polskich zginęło 1454 Ukraińców, przy czym ustalono nazwiska 1244 z nich.
Stwierdzono zniszczenie we wsiach rejonu pięciu cerkwi i czterech kościołów. Na tym terenie pierwszymi były napady polskiej policji na ukraińskie wsie, a napady na polskie wsi ukraińska ludność nazywała odwetami.
Jeśli chodzi o ilość zabitych Ukraińców, to rozbieżność danych w rejonie na ogół jest wynikiem różnych źródeł . Przytoczymy tylko niektóre przykłady: Opisując wydarzenia we wsi Biskupice Górne (Нехворощі), Caruk odnotował mord 11 nazwanych imiennie Ukraińców (m.in. trzyletniego dziecka i babci 95 lat) 20 maja 1943 r. W książce Siemaszków wspomniano mord 11 lipca: 90 Polaków, z których 20 we wsi i 70 w sąsiednim majątku, ale nie mówi się o wydarzeniach 20 maja.
W książce Caruka odnotowuje się mord 9 Ukraińców w Chmielewie z data 20 maja (m.in. półtoraroczne dziecko). W książce Siemaszków mowa jest o mordzie z początkiem sierpnia na ponad 11 osobach, ale nie ma wzmianki o wcześniejszych ukraińskich ofiarach. O Dubnikach Siemaszkowie piszą, że tam zginęła jedna Polka, którą zabił ukraiński policjant , i jeden Ukrainiec – ukarany za zabójstwo matki. Według danych Caruka, 14 lutego 1944 r. polskie bojówki urządziły pogrom, podczas którego zginęło 66 osób, m.in. niemowlęta, jednak u Siemaszków na ten temat nie ma nawet wzmianki.
W książce Siemaszków mowa jest o zamordowanych przez upowców w Strzeleckim (Стрілецькому) w grudniu 1943 r. 47 Polaków . Za wspomnieniami samego Caruka i ze słów przesłuchanych licznych świadków, 2 grudnia 1943 r. zginęło 47 osób, ale nie Polaków, a Ukraińców. Siemaszkowie piszą o mordzie w Trostancach na ponad 5-ciu Polakach, ale nie wspominają o 25 Ukraińcach, których zamordowano w tej wsi.
Nie wspomniano również o tym, że polscy wojskowi 20.09.39 roku zamordowali w Uściługu 17 mieszkańców – 10 Polaków, 4 Ukraińców, 3 Żydów, a także siedmiu mieszkańców Piatidniw, w tym jednego Polaka.
Co do wsi Ochniwka w dwutomowym wydaniu Siemaszków, odnotowano mord trzech Żydów i 12 Polaków (jedenastu 23 lipca 1943 r., jednego w 1943 r. bez uściślenia daty).
Natomiast w pracy Caruka chodzi o mord w tej wsi czterech Polaków i 161 Ukraińców, z których 101 nazwano imiennie.
Na uwagę zasługuje również fakt rozbieżności w innych rejonach, z których zeznania świadków nie pojawiły się w tej książce, a co do których autor zebrał także materiały. Np. w książce Siemaszków mowa jest o zamordowaniu ponad 40 Polaków w wiosce Wowczek (Вовчок), zgodnie z zapisami Caruka, na wiosnę 1943 r. mieszkało tu 35 rodzin w 32 chatach, w tym 2 polskie, a zabitych było 10 Polaków.
J.Caruk zebrał również pewną informację o mordach i katowaniu przez polskich czerwonych partyzantów mieszkańców wsi Radziechów, Mokrec, Zaszkowice, Wolica, Koluna, Oryszcze, Zawidów, Rykowice. W dwutomowym wydaniu Siemaszków o mordach w tych wsiach nie ma ani słowa.
W pracy Siemaszków, jak i w publikowanych wspomnieniach Polaków, tak i w zebranych przez Caruka wspomnieniach Ukraińców o ówczesnych wydarzeniach, dosyć częstymi są opisy tortur, wykłuwania oczu, odcinania nosów i uszu, odcinania głowy, nawet krzyżowania oraz fakty gwałcenia kobiet, mordów starych ludzi, kobiet, dzieci, nawet niemowląt, wrzucania do studni trupów i rannych. Jednak w rzędzie wypadków, takie opowieści zaistniały pod wpływem rozpowszechnionych w owe czasy i później stereotypów.
Jeśli są wszystkie podstawy wątpić w prawdziwość twierdzeń, że Ukraińcy przecinali Polaków piłami, to chyba tak samo należy wątpić, w istniejące we wspomnieniach ukraińskich chłopów, przesłuchanych przez Caruka, twierdzenia o identycznych mordach i torturach dokonywanych przez Polaków. W wielu wypadkach wspomnienia są dla historyka źródłem wiedzy, nie tak o samych faktach, jak o obecności w świadomości tamtego pokolenia, przekonania o wyjątkowym bestialstwie tylko “cudzych”, “innych”. Taka świadomość była skutkiem ostrości konfliktu i czynnikiem jego dalszego zaostrzenia.
Jarosław Isajewicz
Ярослав Ісаєвич
Rozmowa z krajoznawcą ukraińskim, który ponad 20 lat robił badania terenowe na Wołyniu.
Rozmawia: Leonid Samofalov. Nagranie: Emil Majuk. Łuck 2012.