Mity histeryczne
Coroczny atak ogólnonarodowej psychozy w Polsce, znany pod nazwą „11 lipca - zapomniane ludobójstwo”, i tym razem miał typowy przebieg. Jak każdego roku przypominano o „zapomnianych zbrodniach”, jak każdego roku oskarżano Ukraińców o najcięższe zbrodnie. Jak każdego roku dzielono zbrodnie na chwalebne polskie „akcje prewencyjno-odwetowe” i ukraińskie „zaplanowane ludobójstwo”. Jak każdego roku nazwano ukraińskich bohaterów narodowych najokrutniejszymi mordercami, nie dociekając, co się na Wołyniu naprawdę stało, ani jakie były przyczyny i jaki rzeczywisty przebieg wypadków. Jak każdego roku polscy „przyjaciele” i „adwokaci Ukrainy w Europie”, manipulują, oszukują i fałszują historię.
Jakie są przyczyny tego stanu rzeczy? Czy winna jest tylko rosyjska agentura? Wszak antypolska akcja NKWD – akcja rzeczywiście systematyczna i zaplanowana – jest wyraźnie wyciszana przez polskich polityków. Czy ludzie rządzący Polską musieli się cofnąć przed propagandowym naciskiem agentury? Może nie tylko agentura jest winna?
Niezależnie od przyczyn, psychozę trzeba leczyć. Może w tym leczeniu pomocne będzie omówienie pięciu mitów, na których oparta jest polska, a w rzeczywistości raczej rosyjska i postkomunistyczna narracja.
1. Rozkaz, którego nie było.
Nikt nigdy nie widział żadnego rozkazu, który nakazywał by wymordowanie polskiej ludności na Wołyniu. Przed „krwawą niedzielą” strona ukraińska wielokrotnie nawoływała Polaków do zerwania sojuszu z sowietami i do wspólnej walki. Próbowano nawet tworzyć polskie oddziały UPA.
Ale polscy historycy wiedzą, że taki rozkaz był, bo musiał być. A jeżeli musiał być, to był. Był i już! Kilkukrotnie obwieszczano, że już jest, że go znaleziono, ...ale tylko obwieszczano, a potem nabierano wody w usta.
2. Przed wojną żyliśmy w zgodzie i nagle Ukraińcy namówieni, a nawet zmuszeni przez OUN czy UPA, rozpoczęli rzeź...
O przedwojennej „zgodzie” długo by pisać. Polonizacja, pacyfikacje, masowe aresztowania, znęcanie się nad ukraińskimi patriotami, obóz koncentracyjny, niszczenie cerkwi, przymusowe nawracanie na katolicyzm, sielanka i idylla... Powodów do ogromnej nieprzyjaźni, a nawet nienawiści do Polski i Polaków, było dostatecznie dużo, beczka prochu czekała tylko na iskrę.
Przejdźmy więc do czasów jeszcze bardziej tragicznych.
Polsko-ukraińskie wzajemne rzezie - pomijając mordy na Chełmszczyźnie, dokonywane w 1942 roku na ukraińskiej inteligencji, i sporadyczne ataki na Polaków - pracowników niemieckiej administracji – rozpoczęły się na dobre dopiero po fali dezercji Ukraińców z policji. (Parośla to zbrodnia, której sprawstwo wbrew polskiej wersji wciąż pozostaje niewyjaśnione, a po Parośli upłynął jeszcze miesiąc bez masowych zbrodni). Te rzezie, z początkiem wiosny, rozpoczęli Polacy na służbie u Niemców.
Tak jest! Aby tego nie przyznać polscy historycy wprowadzili zasadę, że ofiary tych zbrodni to nie są ofiary Polaków...
Żaden „szanujący się” polski historyk - zbrodni w Krasnym Sadzie i dziesiątek innych zbrodni dokonanych przez polskie schutzmannschafty nie uważa za zbrodnie polskie...
Polacy są przekonani, że to nie oni, że to Niemcy...
Czasem słyszy się nawet z ust „szanującego się” historyka: POLACY SĄ NIEWINNI, BO WYKONYWALI TYLKO ROZKAZY.
Krasny Sad - Rejon horochowski (Wołyń)
Pomnik upamiętniający 104 Ukraińców, zamordowanych 19 kwietnia 1943 roku podczas polsko-ukraińskiego konfliktu
Więcej: https://dobrodziej.webnode.com.ua/news/czyja-prawda-czyja-krzywda/
Darujcie sarkazm! Ukrainiec, któremu w tamtych dniach Polacy wymordowali rodzinę, powinien był już wtedy, już w 1943 roku przeczytać Siemaszków albo Motykę! Wiedziałby wtedy, że zemsty powinien szukać gdzieś pod Berlinem, a nie w polskich wioskach, polujących na Ukraińców i wydających ich Niemcom na śmierć.
Podobnie jest, gdy chodzi o czerwonych polskich partyzantów. Jeżeli więc Satanowski czy Sobiesiak (ten ostatni w swoich wspomnieniach chwali sie likwidacją ukraińskich nacjonalistów juz w roku 1942, wspominając o rozstrzelaniu 16 ukraińskich chłopów) mordują w ukraińskich wioskach świadomych narodowo Ukraińców, to ich rodziny powinny były szukać zemsty gdzieś pod Moskwą...
Sprytni „historycy” usprawiedliwiają polskie zbrodnie, mówiąc o akcjach „prewencyjnych” i „odwetowych”. Jednak ukraińskie odwety to nie są dla nich „akcje odwetowe”, lecz „zaplanowane ludobójstwo”.
3. Preludium
Przed 11 lipca według polskiej historiografii miały się odbywać pokojowe rozmowy pomiędzy polską delegacja a UPA. Polską stronę reprezentować miał Zygmunt Rumel. W Polsce panuje przekonanie, ze UPA zamordowało Rumla w bestialski sposób - rozerwano go końmi, poćwiartowano i zakopano gdzieś w lesie.
Wiedzą o tym wszyscy! Wszak „szanujący się” historycy, z Grzegorzem Motyką na czele, wsparli propagandowo film Smarzowskiego. Wszyscy są przekonani, że UPA tak bestialsko potraktowało człowieka, który na polecenie delegata polskiego rządu przyjechał do nich, proponując porozumienie.
To bardzo ważny mit, który zakorzenił się już dawno w polskiej świadomości narodowej. Film „Wołyń” utwierdził Polaków w przekonaniu, że właśnie tak było, bo scena rozerwania końmi polskich delegatów jest tam jedną z najważniejszych.
Ale zapytajcie nawet polskich, lecz uczciwych historyków. Odpowiedzą wam, że rozerwanie końmi to mit, bajka , że tak naprawdę nie ma żadnych raportów, żadnych informacji z prasy podziemnej, żadnych wcześnie spisanych wspomnień, żadnych zeznań czy relacji z pierwszej ręki, żadnych dokumentów z tamtych czasów. Tak naprawdę nic nie wiemy o przebiegu wydarzeń. Wiemy tylko, ze Rumel wyjechał na rozmowy i już nie wrócił. Nie wiemy kto i w jakich okolicznościach go zamordował. Hipotez może być kilka...
Napiszemy coś, co dla Polaków potrafiących myśleć samodzielnie, co dla Polaków, nie ulegających psychozie będzie impulsem do przemyśleń i zachętą do dalszych badań.
Rumel nie jechał na rozmowy z rozkazu Kazimierza Banacha...
Kazimierz Banach nic o tych rozmowach nie wiedział!
Zapytajcie swoich historyków o ten szczegół!
Czemu wszyscy przemilczeli wspomnienia Banacha wydane w latach 60-tych? Zapytajcie ich, dlaczego dopuścili do utrwalenia mitu o „rozerwaniu końmi”? Czyż walka o prawdę, czyż walka z kłamstwem nie jest podstawowym zadaniem historyka?
4. Apogeum - 100 albo nawet 150 wiosek napadniętych 11 lipca.
Mit największy i najważniejszy. Tu nawet wprowadzenie i opis znaczenia tego mitu nie są potrzebne.
100 czy tym bardziej 150 wiosek napadniętych w jednym dniu, niemal jednocześnie – na to potrzeba ogromnych sił. Na to potrzeba ogromnych przygotowań, potrzeba podziału zadań, rozkazów itp.
Tutaj wystarczy zapytać choćby pana Grzegorza Motykę... Czy mógłby pan przedstawić dokumenty (jakiekolwiek) polskie, niemieckie, sowieckie czy ukraińskie z tego okresu, w których wymienia sie te 100 wiosek napadniętych 11 lipca 1943 roku? Jeżeli nie, to czy mógłby pan wymienić te wioski samodzielnie, bez odsyłania nas do pracy Siemaszków?
Czy którykolwiek polski historyk może je wymienić?
Nie! Nikt ich nie wymieni. Co najwyżej powtórzą za Siemaszkami... A na liście Siemaszków są nawet takie wioski jak: „wioska gdzieś w okolicy Porycka - nie ustalona z nazwy” albo „jeden z majątków w powiecie”.
Są też wioski, gdzie liczba zamordowanych to zero, jedna, dwie albo trzy...
Jak na „zaplanowane ludobójstwo”, coś tu nie gra. Czystki etniczne, to mordowanie wszystkich mieszkańców jednej narodowości, a nie kilku wybranych ludzi, czy w ogóle nikogo...
5. 100 tysięcy ofiar „zbrodni ukraińskich nacjonalistów”.
W rzeczywistości ten mit nawet nie jest tak ważny, jak wymienione wcześniej. 20 tysięcy ofiar, 50 tysięcy ofiar, czy 100 tysięcy ofiar – to zawsze tragedia. Za takimi liczbami kryją się morderstwa, zbrodnie, „odwety”, „prewencje”, jak również ludzie polegli w walce, jak również zlikwidowani za kolaborację…
Niewątpliwie duża część ofiar, to ofiary zbrodni. Jedyne co dziś możemy zrobić, to rzetelne i uczciwe policzyć straty – zarówno polskie, jak i ukraińskie.
Jednak wszyscy opierają się na pracy Siemaszków – autorów, którzy już na samym początku postawili sobie zadanie osiągnięcia z góry przyjętej liczby ofiar. Już na przełomie lat 80/90 Siemaszko z Turowskim rzucali liczby 300-400 tysięcy ofiar. Już wtedy dążyli do osiągnięcia jak największej liczby. A co najśmieszniejsze, zakładali, że na Wołyniu w każdym powiecie musi być taki sam odsetek ofiar – 20%. Dziś nikt w Polsce nie próbuje niczego weryfikować, sprawdzać. Wiadomo – próba sprawdzania Siemaszków może skończyć się popadnięciem w niełaskę i utratą synekury. Który ZAWODOWY historyk chciałby się narażać? Wszak ZAWODOWY historyk zależny jest od tych, co mu płacą.
Bywa, że do ofiar zbrodni nacjonalistów wlicza się nawet ludzi z ukraińskiej wioski, wymordowanej przez Niemców i Polaków. Jako „udokumentowane ofiary zbrodni” liczy się nawet żołnierzy z 1939 roku, którzy zginęli w walce z sowietami.
Za wiarygodne uznaje się każde „źródło”, które rzuca wielką okrągłą liczbą 200 albo 600 Polaków zamordowanych w jednej wiosce. Taka okrągła liczba natychmiast zostaje podniesiona do rangi „liczby pewnej”. Po zsumowaniu „liczb pewnych” mnoży się jeszcze sumę przez 2.
Więc skąd wzięła sie liczba 100 tysięcy? Do takiej liczby udało się „dociągnąć” w taki sposób, żeby fałszerstwo nie rzucało się w oczy. Pierwotnie miało być 500, 400, 300, 200 tysięcy… Liczba ofiar wciąż malała. W końcu stanęło na 100 tysiącach, choć i to jest liczba mocno „naciągnięta”.
Stosuje się metodę zawyżania na kilku poziomach. Najpierw zawyża się poszczególne składniki sumy, a później mnoży się jeszcze całą sumę.
Pytanie zasadnicze: kiedy wreszcie rzeczowo, uczciwie, zgodnie z zasadami rzetelnego śledztwa, polska strona zacznie badać konflikt polsko-ukraiński i zbrodnie z tym konfliktem związane? Kiedy wreszcie polscy historycy przestaną drżeć ze strachu przed panią Siemaszko i jej kolegami?
Jak więc wygląda obecna „przyjaźń” z Polską?
W przyszłym roku ogólnopolska histeria powtórzy się znowu.
Znowu dowiemy się o „zbrodni zapomnianej”, znowu pojawią się skandaliczne wypowiedzi o 100 tysiącach zamordowanych Polaków i kilku tysiącach zabitych „w odwecie” Ukraińców..
Znowu jakiś polski polityk nazwie „ukraińską hucpą” modlitwy za dusze Ukraińców pomordowanych w Sahryniu, w Pawłokomie albo w innej spośród setek miejscowości.
Znowu na ukraiński ruch narodowo-wyzwoleńczy zostaną wylane wiadra pomyj. Być może pojawią się jakieś nowe mity na miejsce starych – już obalonych?
Obalonych mitów zebrało się sporo: zdjęcie –„wianuszek dzieci”, kilkadziesiąt innych fałszywych zdjęć, Dywizja Galicja pacyfikująca Powstanie Warszawskie i wiele, wiele innych mitów. Niestety, nowe mity wyrastają jak grzyby po deszczu. Za rok powtórka z histerii...
A tymczasem co? Strategiczne partnerstwo, dobre sąsiedztwo, zgoda i przyjaźń?
Nie tędy droga mości panowie, tak już nie przejdzie...
Dobrodziej