Ksawery Pruszynski - Ludzie i zbrodnia -15 grudnia 1935r.

2016-03-22 09:39
 
 
Każdej wiosny ogrodnicy podmiejscy, właściciele ogrodów, skarżą się na plagę złodziei bzów. Ktoś nocą przesadza parkan aby zerwać ciężkie pachnące i mokre od rosy naręcze liliowych kwiatów.
Krzak wczoraj rozkwitający jest dziś ciemny, obszarpany i postrzępiony.
Na równych grządkach są teraz ślady obcasów, wdeptanych z całą siłą w miękką uprawną ziemię. Jakiś .szkodnik i człowiek zły zmarnował naszą pracę i uciekł.
Patrząc na zniszczony bez, jesteśmy przeświadczeni o naszej krzywdzie i niegodziwości złoczyńcy.
Wierzymy w te dwie rzeczy tak długo aż się zdarzy, że winowajcę schwytają i wezmą nas do sądu dla konfrontacji. Po raz pierwszy zobaczymy człowieka, o którym mieliśmy tylko niejasne, ale wyraźne wyobrażenie. Teraz spojrzymy mu w oczy, bo ich nie spuszcza. Nie jest to typ lombrosowski, zbrodniarz z Walter Scotta, Jean Valjean. Nie jest to także pokutujący grzesznik.
Nam i sędziemu patrzy w oczy i mówi ze narwał sobie bzu, bo go było dużo, a on go nie miał, bo chciał mieć swój bez, a mieć go aby go sprzedać. Czy był więc głodny? Okazuje się że złodziej nie był głodny. Chciał mieć na papierosy, kino i wódkę. Tak. także na wódkę. Sympatia nasza, obudzona na chwilę litością, gaśnie. Mówimy o naszem prawie własności do tego bzu, który rósł z naszej pracy na korzyść naszą.
On mówi o swojem prawie do bzu wogóle, a także do innych rzeczy, które się w życiu śmieją do ludzi tą samą radością co świeży kwiat.
Mówi o swojem prawie do zdobycia rzeczy, od których odsądził go bieg rzeczy czy los. Potem on wychodzi z tego sądu, i my wychodzimy, ale nieco inni.
Na wprost niezachwianego przeświadczenia o słuszności naszej sprawy stało dawniej przeświadczenie o niegodziwości sprawy przeciwnika.
 
Teraz na wprost tamtego wydobył się z mroku owej złodziejskiej nocy kontur innego prawa i innej sprawy, która w tym wypadku stanęła w poprzek dróg sprawy naszej.
Czy niegodziwa .jest sama sobą, czy niegodziwość odnosi się tylko do nocy, przesadzania parkanu i paragrafu, do drogi którą sobie obrała?
Przed sądem warszawskim, który widział wszystkie wielkie procesy siedemnastu lat Polski, stanęło dwunastu przestępców z gatunku zwanego „zbrodniarzami stanu" a kategorji „terrorystów".
Są to niewątpliwi zbrodniarze stanu i niewątpliwi terroryści: zasiadają przed sądem za zbrodnię podobną do zbrodni Żelabowa i Perowskiej, których długo przygotowywany zamach położył kres życiu Aleksandra II
Jak Żelabow i Perowskaja, zasiadają też nie za zamach, ale za jego przygotowanie, noszenie go w myśli przez lata, systematyczne zbieranie materiałów, metodyczne wypatrywanie momentu.
 
Ci ludzie trenowali się do zamachu jak ich rówieśnicy trenują się do zawodów sportowych. Przez rok wszędzie szukała ich policja, rozsyłała rysopisy i listy gończe. Tych kilku ludzi wstrząsnęło życiem naszego państwa. Do chwili tego procesu mrok krył ich życie, wygląd, nazwiska. Widzieliśmy ich tylko na żołdzie ościennych wrogów, wprawnych w swem rzemiośle morderców, agentury najciemniejszych prowokacyj jakie oplatają stolice Europy.
Wprowadzono ich na tę salę, i nasza prasa pisała, że „na ławie i oskarżonych zasiadają osobnicy o ponurym wyglądzie". Przyszliśmy aby zobaczyć wreszcie tych osobników.
I oto zamiast „osobników o ponurym wyglądzie" — widzimy dwie dziewczyny i kilku chłopców, młodych a nawet młodziutkich, patrzących nam w oczy śmiało i jasno.
Przypomina nam się wzrok złodzieja bzów. Bo spodełba — jak pisano — nie patrzy ani Hnatkiwskaja ani Łebed, ani patrzy ów 26-letni wódz rewolucyjnej egzekutywy i jej trybunału, zwichnięty student politechniki Bandera, któremu chyba na słowo uwierzymy że był poszukiwany pod czterema politycznym pseudonimami bojowca. Robi się człowiekowi dziwnie, że można miesiącami całemi polować na bliźniego jak na zwierza, a potem patrzeć tak jasno w oczy całego świata.
Za paragrafami, które wylicza prokurator, stoi przecież śmierć. Stoi,,w najlepszym razie" jeśli nie kres życia, to kres młodości, ledwo zaczętej jeszcze nie przeszumiałej. Już teraz mogłaby wstąpić w żyły tych ludzi martwota rozkładu, ociężałość długich lat celi
 
Ale i tego niema.
Gdy zeznaje policja — słuchają najpilniej. Słuchają jak się słucha opowieści dawnego przeciwnika z tamtej strony frontu. Gdybyśmy tę parę spotkali w Karpatach, myślelibyśmy że idą w góry na majówkę, a to tymczasem byli terroryści. To oni przemycali przez granice morderców. Oni fabrykowali bomby.
Akt oskarżenia, przewód sądowy działa ze sprawnością chirurgicznych noży. Odłupały tych dwunastu od zagranicznej machiny organizacji, montowanej za obce pieniądze. Rentgen wywiadu prześwietlił wszystko w ich życiu. Wszyscy w Polsce wiedzą, która z tych dziewczyn była nie tylko towarzyszką spisku, ale narzeczoną towarzysza, odwiedzała go,chodziła z nim. Słuchamy zeznań ich ojców i ciotek. Wiemy jak spędzili lata dziecinne i szkolne, 'wiemy z czem walczyli, w kim się kochali, gdzie mieszkali, ile mieli pieniędzy. Wiemy o nich dziś
więcej niż o dziesiątkach naszych znajomych. Rozmawiamy w tramwaju, teatrze i domu o nich jak o znajomych ze słyszenia. Doprawdy, trudno uporać się z myślą, że ci ludzie, których widzieliśmy, przecież zabili.
 

Ci ludzie zabili chcąc służyć sprawie swojego narodu. Nie myślimy, że służyli jej dobrze. Skutecznie służą dopiero teraz: trzy czwarte prasy polskiej, które przez lat siedemnaście nie chciało znać słowa „ukraiński", w ciągu tych dwóch tygodni nauczyło się naraz tego słowa. I już go nie zapomni.

Ludzie, którzy do ostatniej chwili nie pisali inaczej niż o „hajdamakach", dziś wstydzą się głupiego banału o „ponurym wyglądzie*' tych ludzi.

Przez lat siedemnaście tłumaczono nam że szerzenie, chociażby przymusem, języka polskiego na kresach oznacza szerzenie polskości, zaszczepianie miłości do Polski.

Teraz ci ludzie, choć znają język polski, po polsku mówić nie chcą. Nienawiść ich do polskiego państwa, ministra i policjanta rozszerzyła się na mowę polską.

Uczono nas że ta cała „Ukraina" jest sztuczna, że ustąpi z ostatniemi śladami austrjackiego panowania, którego była dziełem.

I oto ta „Ukraina" w swej nienawiści do nas bucha dziś silniej niż za dawnych, niepokojących czasów, gdy Siczyński zabił namiestnika Potockiego. Te wszystkie niespodzianki różnicy między takimi ludźmi, jakimi widzimy oskarżonych Ukraińców, a taką zbrodnią, jaką było morderstwo ministra spraw wewnętrznych, burzą cały 'kwietyzm upraszczania, z jakiem myśl polska zżyła się od długich lat siedemnastu.

Nie sposób o tem mówić, trudniej byłoby to napisać. Trzeba żeby wszyscy w Polsce zastanowili się nad zagadką tych kontrastów. Sprawozdania z procesu drukują wszystkie dzienniki w Polsce.Trzeba abyśmy długą kolejką przeszli przed ławą oskarżonych i spojrzeli głęboko w oczy tych chłopców.

Musiała być jakaś wielka siła, musiał układ społeczny stosunków narodowościowych, współżycia narodów, stosunku państwa, wytrzebić w tych ludziach myśl o młodości i życiu, dobyć z nich i myśl o mordzie i o ofierze. Trzeba było wielu rzeczy aby zaczęli urządzać te „chaty", studiować chemiczne związki eksplozywów.

To już nie jest tylko chłopak który nie miał na kino i na I wódkę. To był chłopak, wokoło którego jako dziecka zastygła, corocznie przypominana, nienawiść dni listopadowych, dumna pogarda wyższości, zaprzeczenie mu prawa nawet do imienia narodu.

 

Teraz nie zwalimy już tego na Wiedeń i nawet na Berlin, nie zwalimy na hrabiego Stadiona i na „agitację z Kanady". Nie zwalimy nawet wyłącznie na rząd i represje wobec podpalaczy. Winowajców trzeba tu będzie doścignąć w tłumie, w masie,trzeba będzie całą masę, która tak myślała, .przed sąd pociągnąć.

Trzeba będzie pociągnąć i obojętnych, i tych co nie dostrzegli, i prostych kłamców. Trzeba będzie pociągnąć nie tylko naśladowców, ale i wielbicieli tradycji Jaremy Wiśniowieckiego i regimentarza Stempkowskiego.

Wówczas, wyjdziemy z tego sądu, oderwiemy się od tej lektury z jeszcze bardziej zachwianym przekonaniem, niż wyjdzie z rozprawy grodzkiej właściciel bzów. Staniemy nie tylko wobec cudzej sprawy i jej dróg. Staniemy jeszcze wobec tego cośmy sami robili, myśleli, sprawiali.

To zaś wyda nam się mniej sielankowe i cyncynatowskie niż praca właściciela podmiejskiego ogrodu.

 
Autor:
Ksawery Pruszynski "Ludzie i zbrodnia"
Wiadomosci Literackie № 50(630) 15 grudnia 1935r.