Heroiczni zbrodniarze
2016-03-02 08:01
Z uchwały Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 12 lipca 2013 r. w sprawie uczczenia 70. rocznicy Zbrodni Wołyńskiej :
“W lipcu 2013 r. przypada 70. rocznica apogeum fali zbrodni, których na Kresach Wschodnich II Rzeczypospolitej Polskiej dopuściły się Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów i oddziały Ukraińskiej Powstańczej Armii. Zorganizowany i masowy wymiar Zbrodni Wołyńskiej nadał jej charakter czystki etnicznej o znamionach ludobójstwa…Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wyraża najwyższe uznanie żołnierzom Armii Krajowej, … którzy podjęli heroiczną walkę w obronie Polaków…”
Wymowa tej uchwały jest jednoznaczna: zbrodniarze UPA i bohaterowie AK, zło i dobro, agresorzy I obrońcy, kat i ofiara.
Jaki ten świat jest nieskomplikowany, jakże wszystko jest proste. Jeśli już mamy do czynienia z atakiem AK na wioski ukraińskie – to rzecz jasna bohaterska walka przeciw placówce zbrodniczej UPA, akcja odwetowa, ewentualnie “akcja wyprzedzająca” – rzecz jasna nigdy nie ma mowy o zbrodniach tam dokonywanych, zawsze mowa o likwidacji banderowców, kolaborantów czy kapusiów.
Jedną z takich akcji był atak na wioskę Wydźgów na Wołyniu.
Dokonał tego ataku 22 grudnia 1943 roku oddział AK złożony z około 60 partyzantów pod dowództwem Kazimierza Filipowicza (pseudonim “Kord”) i Stanisława Witamborskiego (pseudonim “Mały”). W polskich źródłach czytamy o tej akcji jako o wyprzedzającym ataku na silna placówkę UPA. Relacje z tego ataku wspominają o zlikwidowaniu bazy banderowców.
Cytuje za uczestnikiem akcji Władysławem Tołyszem – żołnierzem AK:
“Nasz oddział wszedł do wsi udając sotnię UPA, co nie było zbyt trudne, bo wszyscy doskonale rozmawiali po ukraińsku. Został przyjęty jak przyjaciele i nikt nie zwrócił uwagi, że część oddziału od razu udała się do prawosławnego popa, a reszta pod szkołę, z okien której wystawały karabiny maszynowe. Pop, jak zobaczył naszych chłopaków, to wyszedł naprzeciw, a za nim córka. Tadziu, który miał rozkaz trzymać się z tyłu, jak zobaczył dziewczynę, to nie wytrzymał i skoczył do przodu. Dziewczyna była ładna i jak to się mówi, grzechu warta. Natychmiast rozpoznała Tadeusza i krzyknęła do ojca - tato to Lachy. - Chłopaki idący z przodu musieli natychmiast załatwić sprawę, dając sygnał do uderzenia. Inaczej żadnego zaskoczenia by nie było, a Ukraińcy wystrzelaliby wszystkich. Nasz atak stanowił dla nich całkowite zaskoczenie. Gniazdo UPA w Wydźgowie zostało rozbite. Napatoczył się też oddział UPA z Bołtunów, który również został rozbity. Z upowskich magazynów nasz oddział zabrał na saniach duże ilości mąki, kaszy, mrożonego mięsa.” (1)
Zbliżone, ale już z podaną liczba zabitych banderowców informacje o ataku na wioskę Wydźgów, możemy znaleźne w kultowej książce o Wołyńskiej Tragedii “Ludobojstwo…” państwa Siemaszków, cytuje:
“ W sierpniu 1943 roku w lesie w pobliżu Wydźgowa zebrały się banderowskie oddziały, a we wsi znajdowała się silna placówka UPA ... 22 grudnia 1943 oddziały AK porucznika Kazimierza Filipowicza "Korda" i podporucznika Stanisława Witamborskiego "Mały", które operowały w okolicach Rymaczy, dokonały ataku na oddział UPA, który przebywał w Wydźgowie. Jednak okazało się, że we wsi nie było żadnych wojsk a był tylko posterunek, jaki zlikwidowano, zastrzelono 4 banderowców , i popa Pokrowskiego ".(2)
Jak widać wszystko tutaj odbywa się według schematu jaki w polskich źródłach jest już od dawna normą. Doskonale w ten schemat wpisuje się również to , ze przykładowo w Dorohusku , Zespół Szkół Ogólnokształcących właśnie Kazimierza Filipowicza “Korda” wybrał sobie jako swojego patrona, a w notce informacyjnej na temat patrona jest także wzmianka o ataku na omawianą wioskę:
"22 XII 1943 - Uprzedzenie ataku i rozbicie silnej bazy UPA w Wydźgowie i od tego wydarzenia prawie cały powiat lubomlski był pod kontrolą Oddziału Partyzanckiego „KORDA"" (3)
Nie ma się co dziwić – kogo innego powinniśmy dawać za przykład dla naszej młodzieży jeśli nie narodowych bohaterów którzy – znowu zacytuje fragment uchwały Sejmu RP:
“ podjęli heroiczną walkę w obronie Polaków…”
Omówiliśmy już heroicznych obrońców I ich udział w zlikwidowaniu groźnej placówki UPA w wiosce Wydźgów, pora wiec przejść do omówienia zbrodniarzy- czyli banderowców z tej wioski, jakich bohaterowie z AK zlikwidowali.
Polskie źródła nic nam o nich nie mówią, istnieje w związku z tym konieczność poszukać w ukraińskich. Co mówią o tym wydarzeniu źródła ukraińskie?
Aby długo nie opisywać ukraińskiej wersji wydarzeń w tej wiosce od razu przejdźmy od wspomnień naocznych świadków:
Ze wspomnień Anastazji Matwijewnej Olchowskiej (urodzonej w 1926 roku):
“Gdy wyszłam na dwór, zobaczyłam koło naszego chlewa, jak Polak podpala zapałki i mówi do drugiego ”bij i pal, od starego do małego”. Wpadłam do chaty i krzyczę: “Mamo chata płonie, Polacy biją”. Mama, ja, brat i nauczycielka, co u nas mieszkała, chwyciliśmy kto co mógł i do drzwi - a na progu Polacy, nie wiedzieliśmy co robić, ale silno paliła się już sąsiednia chata – tam mieszkali ludzie z Wysocka. Polacy widząc, że z chaty wybiegają ludzie, rzucili się w ich kierunku, strzelając do nich. Wtedy i my wybiegliśmy i do rowu, tam przed nami biegł Sawczuk Ivan, my za nim, dalej przez błoto, ponad pańskim budynkiem do lasu. Polacy, którzy palili chatę Lewka, zobaczyli nas i zaczęli do nas strzelać, aż kora z drzew na nas padała”
Ze wspomnień Tetiany Matwijewnej Sawczuk (urodzonej w 1923 roku):
“W naszej chacie przed świętem nocowały 22 osoby. Teść z synem Iwanem i jego rodzina, ja z dwuletnim synem Wańką, batiuszka z matiuszką i ich trzema córkami, ciocia Hanusia, ciocia Tetiana, mężczyzna z Wysocka. Nauczycielka Lonia i rodzina Zabokryckich z kolonii - w dzień oni chodzili do swojej chaty, a na noc bali się w niej zostawać i nocowali u nas. Wieczorem kolędowaliśmy i wszyscy oczekiwaliśmy na przybycie Wanni Pokroskigo – syna naszego batiuszki. Nad ranem pojawili się jacyś ludzie, weszli do naszej chaty, rozmawiali po ukraińsku, powiedzieli, że są powstańcami i chcą porozmawiać z batiuszka. Po chwili zobaczyliśmy, jak batiuszkę dwóch ludzi chwyciło pod ręce i prowadzą koło pańskiego dworu, po chwili przybiega sąsiadka krzycząc “oj co się dzieje, koło nas batiuszka wołał: wybacz mi Marusia”. My w popłochu, Ivan wyszedł zaprzęgać konie, ale strzelali do niego i zaczął uciekać do lasu, ciocia Hanusia otworzyła komórkę, tam schowaliśmy się. Ludzie biegali i wybiegali z chaty, strzały, krzyki, oderwaliśmy deski z podłogi i ukryliśmy się pod nimi. Słuchaliśmy jak chata płonie, jak krokwie padają, namacaliśmy przejście do lochu, jaki był za chatą, tam usłyszeliśmy jakieś szelest, to Zosia Zabokrycka z mamą: “nie bójcie się, to my”. Jak strzelanina ucichła, ludzie zaczęli wychodzić z ukrycia, Zabokrycki w szale; “naszą Maniuczkę zabili”. Za rzeką widać było ludzi z Czmykosa, jacy widząc, że wioska płonie, biegli nam na pomoc. Kiedy wróciłam do wioski, gdzieś w południe, żeby dowiedzieć się co z rodziną, to dowiedziałam się, że batiuszkę zakatowali w pańskim dworze. Córkę, która pobiegła za nim zabili, młodsze córki i matiuszkę oraz nauczycielkę Lonie, jeden Polak odprowadził do rzeki, kazał im się położyć i wystrzelił kilka razy nad ich głowami – on wcześniej chodził do Loni i dlatego ich oszczędził. W chacie wujka Sawczuka Zinowija, Polacy spalili jego żonę Dunie i dwóch synów (Wolodie (9 miesiecy) i Sergija (5 lat) oraz Antona 8-letniego syna Iwana Sawczuka . Siedem osób zamordowali w naszej chacie, u sąsiadki Hanusi Sizonowej zabili chłopczyka Antona, koło mojego dziadka Matwija zabili Kolede z Wysocka – jego nazywali wszyscy dziadek – on pierwszy rzucił się pierzyny i koce wynosić, mówił, że Polacy jak w Wysocku tylko spala wioskę, zastrzelili go z pierzyną w rekach.”
Ze wspomnień Czyrak Hanny Zinowjiwnej(urodzonej w 1926 roku):
"Zrozumieliśmy, że czeka nas śmierć, wtedy Gala zaczęła uciekać, Polacy do niej strzelali, wtedy ojciec wybił okno, wyskoczył i rozwalił ogrodzenie, a ja i siostra Oleńka ruszyłyśmy za nim. Było jakieś dwadzieścia metrów do rzeczki, kiedy poczułam ból i pieczenie w okolicy kolana, upadłam, lała się krew. Ludzie uciekali obok mnie ale nikt mi nie chciał pomóc, doczołgałam się do niewielkiej jamy w pobliżu naszego domu, tak się ukryłam, gdy już było po wszystkim znalazła mnie matiuszka i mówi: “batiuszki już nie ma “ a ja jej na to: “a ja nie mam już rodziny”. W końcu mnie zobaczył mężczyzna z Wysocka, zawołał ojca, wzięli mnie na ręce i zanieśli do stodoły, przykryli mnie sianem. Mama Iwana z Wysocka mocno popiekła ręce, kiedy paliła się nasza chata. Ona podźgana bagnetami i postrzelona ratowała się od ognia, odpychała rękami palące się drewno, ręce miała zwęglone. Od mojej mamusi i braciszka znaleźli tylko czarne kości, na nich jeszcze i komin upadł, pozbierali ich w skrzynie i pochowali u Sztuni, na mogiłkach. A kiedy wiosną rozbierali pogorzelisko, znaleźli jeszcze kości, pochowali je za chatą, do tej pory stoją tam mogiły mojej mamy i braciszka, oraz chłopczyków Duni. Mnie przewieźli do wioski Duliby w Turiwskiemu rejonie. Tam był szpital UPA, lekarzem był Żyd, to on pierwszy opatrzył moją ranę i operował. Razem ze mną przywieźli Iwana Zinczuka, on miał 32 rany kute od bagnetów, cztery z nich na wylot. Jego rodzina żyła w pańskim domu – jego żonę Oleksandre i córkę Gale (5 lat) Polacy porąbali. Iwan zdążył wyskoczyć na piec i nie mogli jego dostać, wtedy założyli bagnety i zaczęli go wszyscy dźgać, kiedy już przestał się ruszać i dawać ślady życia, zaczęli katować batiuszkę (popa). Odcięli jemu język i uszy, wiercili otwór w głowie, wycieli krzyż na piersi. Tak zamordowali batiuszkę Pokrowskiego. Iwan Zinczuk po dwóch tygodniach zmarł. Była ze mną w szpitalu także Tetiana Stebnij z czterema ranami. Gdy uciekała trafili ją w rękę, druga kula trafiła w plecy, a trzecia w głowę koło skroni, gdy upadła podbiegł do niej Polak, ona zaczęła jego błagać: “Odpuść mnie, ja w niczym nie jestem winna” – ten odszedł na dwa kroki i wystrzelił, kula przeszła pomiędzy piersiami ale też nie była śmiertelna"
Ze wspomnień Koliady Olgi Irwasiwnej (1932 rok urodzenia):
“Kiedy wróciliśmy do wioski, zobaczyliśmy mamę koło spalonego domu, szukała nas, myślała, że nas spalili. Ona wraz z ojcem i najmłodsza siostrą uciekli do Sztunia, po drodze odnaleźli siostrę Marie, jaka biegła przez pola. Koło chaty znaleźliśmy babcie zadźganą bagnetami, Ewe z Wysocka wraz z córką i bratem też zabili. Mieszkańcy Czmykosa jacy przybiegli na pomoc, znaleźli nabitego na pal miesięcznego Mykole, wieczorem chłopczyk zmarł” .(4)
Na fotografii rodzina Iwana Sawczuka - jego synowie Sergij i Wolodymyr spaleni żywcem podczas napadu, żona przeżyła ale z ciężkimi oparzeniami cudem wyrwawszy się z płonącego domu, córka ukryła się zanim AK-owcy doszli do chaty Sawczuka, Iwan był dwa razy raniony ale zdołał ratować się ucieczką.
To tylko kilka przykładowych wspomnień osób, które tam były, jednoznacznie z nich wynika ,że jeśli wierzyć polskim źródłom niebezpiecznymi banderowcami jacy podlegali likwidacji były dzieci, kobiety i starcy. Heroiczni obrońcy "likwidowali" ich różnymi metodami – włącznie z nabiciem niemowlęcia na pal, zadźganiem bagnetami oraz spaleniem żywcem. Oddział Filipowicza zamordował w tym dniu łącznie 39 osób z tego 13 dzieci (w tym dwoje niemowląt) 13 starców i 10 kobiet – wszyscy znani z imienia i nazwiska.
Taka oto jest historia małej wioski na Wołyniu - historia “bohaterów i zbrodniarzy”- takich historii jest więcej i będą tutaj pojawiać się następne –gdyż “tylko prawda nas wyzwoli”. Na temat bohaterskich dokonań Filipowicza “Korda” napisze jeszcze niejednokrotnie, zapewniam ,że jest o czym pisać, jest za co pochwalić ”bohatera”- ma na swoim koncie zdecydowanie więcej heroicznych działań na Wołyniu i zdecydowanie więcej zamordowanych banderowców (czytaj: dzieci, kobiet i starców). Będzie też o innych “heroicznych obrońcach” i ich szlachetnej walce o Polskę na ukraińskiej ziemi, będzie też o bardzo poważnych nieścisłościach i manipulacjach zawartych w pracy państwa Siemaszków. Cierpliwości.
dobrodziej
źródła:
2. Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945 Władysława i Ewy Siemaszko
4. Іван Ольховський “ОПЕРАЦІЯ «ПЕРЕВЕРТНІ»