Anna Solidarność - Ukrainka z Wołynia

2018-03-08 09:00

 

Czy narodowość Anny Walentynowicz jest problemem? Nie dla mnie zapewne. Nie dla milionów Polaków szanujących Jej pamięć. Nie dla Ukraińców, może za wyjątkiem ludzi z byłej KPU i byłego choć wiecznie żywego KGB („Ksiądz Ormianin” wie, kogo mam na myśli). Ale dla Sławomira Cenckiewicza chyba tak. Dla „Ormianina” również...

 

Na ten temat napisano już bardzo dużo na Ukrainie, trochę napisano też w Polsce. Pisząc o ukraińskim pochodzeniu Anny Walentynowicz, chcę skupić się przede wszystkim na rozmowie Jerzego Zalewskiego z Piotrem Walentynowiczem  – wnukiem Anny Walentynowicz. Do napisania tego artykułu skłoniła mnie postawa Sławomira Cenckiewicza, którego chcę nadal szanować.

 

Ukrainka

 

 Ukraińcy napisali, że Anna Walentynowicz była Ukrainką! Piotr Walentynowicz nie jest obrażony wcale. Mówi, że mniej więcej od 2000 roku wiedział o istnieniu babcinej siostry - Katii. Kilka lat po Smoleńsku dowiedział się natomiast, że Babcia ma na Ukrainie jeszcze więcej rodzeństwa i dalszą rodzinę. Dowiedział się, że jego pradziadek – ojciec Anny - zmarł stosunkowo niedawno. Wnuk obwinia „opiekunów” Babci o to, że ukrywali przed nią prawdę o losie ukraińskiej rodziny, co opóźniło poszukiwania, przez co Anna Walentynowicz nie zdążyła spotkać się ze swym ojcem, zmarłym w latach dziewięćdziesiątych. Mówi, że ukrywali informacje przed Czerwonym Krzyżem i samą Annę okłamali, twierdząc, że wszyscy mieszkańcy jej rodzinnej wsi zostali wymordowani.

 

 

Anna Walentynowicz wśród ukraińskich krewnych.

 

Piotr Walentynowicz, Janusz Walentynowicz

i Mikołaj Paszkoweć – ukraiński krewny i biograf Anny Walentynowicz.

 

Oburzył się natomiast Sławomir Cenckiewicz. Gdy Piotr Walentynowicz i Jerzy Zalewski mówią o pośmiertnej misji Babci, o misji mającej na celu zbliżenie polsko-ukraińskie, gdy mówią o Bohaterce Dwóch Narodów, Sławomir Cenckiewicz ostentacyjnie demonstruje brak zainteresowania prawdą historyczną,  a publikowanie dotychczasowych ustaleń przedstawia jako atak na niego, na jego książkę, na Polaków i na tragicznie zmarłą Bohaterkę.

 

Dedykacja Anny Walentynowicz po polsku i po ukraińsku:

„Dla kochanego brata Waśki Nazarowicza [Wasyla Nazarowicza Lubczyka – P.B.]

siostra Anna Lubczyk-Walentynowicz – Ukraina 3 XII 1996r”.

Skan pochodzi ze źródła ukraińskiego.

Badań grafologicznych nie przeprowadziłem – nie mam takiej możliwości.

Profesor Cenckiewicz ma możliwość, ale chęci nie ma.

 

 

Gdy opublikowany został artykuł Igora Hałagidy...

 

https://pamiec.pl/pa/tylko-u-nas/16333,NIEZNANE-DZIECINSTWO-ANNY-WALENTYNOWICZ-tekst-prof-Igora-Halagidy.html

 

...Sławomir Cenckiewicz swą odpowiedź opublikował (31 sierpnia 2016) na Facebooku (!). Zainteresowani znajdą odpowiednie wpisy wyszukując: „Cenckiewicz Hałagida Walentynowicz”.

 

Wiktor Suworow powiedział kiedyś: „Napisano wiele książek, będących odpowiedzią na moje książki. Nikt w tych książkach nie zarzuca mi kłamstwa, za to wszyscy dowodzą, że jestem złym człowiekiem”. Żartobliwa wypowiedź Suworowa przypomniała mi się, gdy poznałem Panacenckiewiczową argumentację. Wnioski są takie: Igor Hałagida jest złym człowiekiem, jest wrogiem Cenckiewicza i Narodu Polskiego. Inni „banderowcy” oczywiście też.

 

2011 - „Ormianin” z Profesorem o ukraińskich „Samozwańcach”

 

W roku 2011 nawet polska rodzina Anny Walentynowicz niewiele wiedziała o ukraińskim pochodzeniu, chociaż Jej wnuk wiedział już, że Anna ma siostrę i poznał tę siostrę osobiście. Ówczesnych wypowiedzi Tadeusza Zaleskiego i Sławomira Cenckiewicza nie można jednak nazwać umyślnym kłamstwem. Ich ówczesne wypowiedzi są co najwyżej dowodem na to, że im ktoś ostrzejszych słów używa, tym na większego durnia wychodzi w razie pomyłki. „Ryzyko zawodowe” można powiedzieć... Ryzyko zawodowe dziennikarzy, historyków, polityków i agentów propagandowych. Możemy ubolewać nad tym, że „Gazeta Wyborcza” napisała prawdę, ale zawsze należy liczyć się z taką możliwością.

 

Olga Lubczyk i Wasyl Lubczyk.

siostra i brat Anny Walentynowicz.

Przez „Ormianina” nazwani „Samozwańcami”.

 

 

Co Zaleski z Cenckiewiczem pisali w roku 2011?

 

https://isakowicz.pl/archiwum/index.php?page=news&kid=8&nid=4094

 

Blog

Brednie o Annie Walentynowicz / 2011-05-03

 

Od pewnego czasu rozpowszechniana jest sensacyjna informacja, że jakoby Anna Walentynowicz, urodzona w polskiej rodzinie Lubczyków w Równem na Wołyniu, była - uwaga! - Ukrainką z pochodzenia. Taką sensację głosi m.in. Mirosław Czech z arcyprawdomównej "Gazety Wybiórczej", aktywny działacz Związku Ukraińców w Polsce.

Co więcej, po śmierci Walentynowicz w "cudowny" sposób odnalazło się na Wołyniu jej rodzeństwo. Tak jak czterysta lat temu w Moskwie "cudownie" (i to aż dwukrotnie) po swojej śmierci odnajdywał się carewicz Dymitr, syn cara Iwana Groźnego.  Inna sprawa, ze wszystko to przypomina inne sensacje, które od wielu lat rozpowszechniane są przez greckokatolickie duchowieństwo o ukraińskim pochodzeniu - znowu uwaga! - Emilii Kaczorowskiej, rodem z Bielska-Białej, matki Jana Pawła II.

 

Chciałoby się w tym momencie krzyknąć: Hospody pomyłuj !!! [nie wzywaj, Księże, imienia Pana Boga nadaremno, nie wzywaj Go, gdy mijasz się z prawdą – P.B.]

 

Napisałem więc do dr Sławomira Cenckiewicza z Gdyni, autora biografii bohaterki ze Stoczni Gdańskiej. Oto jego odpowiedź.

 

1) Ania nigdy nie potwierdziła tych rewelacji - pojawiły się już za życia - ze miała jakoby więcej sióstr i braci (rodzonych).

 

2) Przyznawała, że może być w Równem jakieś kuzynostwo, ale nie siostry i bracia (rodzeni), a tym bardziej, że ojciec przeżył 1939 r. (no i mama) i ją odda komuś tam w opiekę, a później nie chciał jej robić przykrości i się nie kontaktował.

 

3) Ludzie z Równego pojawili się u niej kilka lat temu, ale ona ograniczyła się do jednostkowej pomocy - kupiła piłę do drewna dla kogoś, kto o to prosił. Prawdopodobnie raz pojechała w te okolice przy okazji jakieś podróży, choć niechętnie. bo mówiła, że nie chce wracać do tej tragedii jaka spotkała ja po stracie rodziców i brata.

 

4) Miała 10 lat jak wybuchła wojna - nie można w tym wieku nie pamiętać, ilu się miało braci i sióstr i czy rodzicie przeżyli.

 

5) W pierwszych ankietach pracowniczych z 1950 r. pisała o śmierci rodziców i stracie brata w latach 1939-1940.

 

6) Prowadziła od najmłodszych lat pamiętnik, który ukradła jej bezpieka w 1979 r. - weryfikowano jej dane wielokrotnie i gdyby coś było na rzeczy SB pierwsza by ją oskarżyła o fałszerstwo własnego, życiorysu o którym mówiła publicznie przynajmniej od l. 70.

 

7) Ania czytała moją książkę w maszynopisie i rozmawialiśmy o pierwszym okresie jej życia - nic nie chciała zmienić.

 

8) Rewelacje ukraińskie pojawiły się po 10 kwietnia 2010 r. i nie było możliwości się do nich odnieść w książce, zresztą bliscy Ani - jak Ania Baszanowska, jej największa przyjaciółka i powierniczka – uznali to za bzdury szkodzące pamięci Ani, gdyż w domyśle miała ona sfałszować swój życiorys, być może również i ten późniejszy.

 

Pozdrowienia

dr Sławomir Cenckiewicz

Warto przypomnieć, że dwaj osobnicy, którzy twierdzili, że są cudownie ocalonymi carewiczem Dymitrem otrzymali przydomek Samozwańcy. Podobne określenie pasuje jak ulał do tych, co twierdzą, że są rodzonymi braćmi i siostrami Anny Walentynowicz. Inna sprawa, że jak tak dalej pójdzie, to może dowiemy się, że Lech Wałęsa to zbiegły z Dzikich Pól kozak Wałęsiuk a kuzynem Donalda Tuska był Stepan Bandera. No cóż, jak się nie ma mało własnych bohaterów, to trzeba ich podkradać innym narodom.

 

 

Wzruszyła mnie ta troska o Wałęsę i Tuska. Śpieszę „Księdza Ormianina” uspokoić. Ci z Ukraińców, przeciwko którym prowadzi Ksiądz propagandową wojnę (a więc nie sojusznicy z KGB, jak Dygas, lecz nacjonaliści), na pewno nie będą przyznawać się ani do Wałęsy, ani do Tuska. Pod tym względem może być Ksiądz spokojny o jednego i drugiego. Boję się natomiast, że cała sprawa zostanie użyta do podważenia ustaleń Sławomira Cenckiewicza w sprawie „Bolka”. Nie przez Ukraińców bynajmniej, ale właśnie przez środowiska bliskie „Wyborczej”.

 

Co do Anny Baszanowskiej, Jerzy Zalewski twierdzi, że odwodziła go od podróży na Ukrainę. Widać miała powody i chyba już przed tą podróżą wiedziała więcej od członków wyprawy. Dlaczego Anna Walentynowicz ukrywała swoje pochodzenie (przez długi czas nawet przed najbliższą rodziną w Polsce), to dość przekonująco wyjaśnia Piotr Walentynowicz. Inne argumenty Sławomira Cenckiewicza w tym miejscu nie wymagają moim zdaniem komentarza.

 

 

 2017 - „Przecież nie będę zmuszał człowieka...”

 

Nie mam żalu do Sławomira Cenckiewicza, że w roku 2010 napisał o rzekomo polskim pochodzeniu Anny Walentynowicz. Każdy może się pomylić. Każdy może zostać wprowadzony w błąd. To honoru historyka nie plami. Nie mam żalu, że bronił tej tezy w roku 2011, chociaż wtedy powinien być już bardziej ostrożny. Anna Walentynowicz przez całe życie ukrywała prawdę przed wszystkimi prawie. Anna Walentynowicz, uprowadzona z Wołynia jako świadoma realiów nastolatka, zataiła swoje pochodzenie. To nie plami Jej wizerunku. Nie jestem Ukraińcem, nie mam ukraińskich przodków, a i tak bywam nazywany przez (niektórych) rodaków „banderowskim ścierwem”. Nie dziwię się więc Annie Walentynowicz. Życie nauczyło ją nieufności, znała się na ludziach, znała realia.

 

Anna Walentynowicz

ze swoją rodzoną siostrą – Olgą Lubczyk.

 

Mam żal do Historyka, że powtórzył nieprawdę w roku 2017. Bo to już było umyślne wprowadzanie czytelników w błąd, a zarazem podsycanie polsko-ukraińskiego konfliktu historycznego. Mam żal, że zrobił to pod znakiem IPN, pod znakiem Polskiego Orła. Po co to zrobił? W imię czego? Dla kogo? Dla „Ruskiego Miru” i „Wielkiej Armenii” do rosyjskiego cycka przyssanej? Dla „Isakowicza”? Dla Ziemkiewicza może?

 

Sławomir Cenckiewicz do dzisiaj podtrzymuje swoją wersję o polskim pochodzeniu Anny Walentynowicz z domu Lubczyk. Piotr Walentynowicz mówi coś wręcz przeciwnego. W roku 2016 i 2017 z grubsza potwierdza wersję ukraińską. Mówi też o samym Cenckiewiczu:

 

https://www.youtube.com/watch?v=TCyu0hHOVrY

 

07:00

 

Jak Sławek pracował  z Babcią nad książką, właściwie tworzył książkę i później konsultował  ją z Babcią, mnie nie było. Ja chyba byłem wtedy w Irlandii. Ja Sławka poznałem na niedługo przed Smoleńskiem czyli w okolicach 2010 roku właśnie, natomiast ja nigdy nie słyszałem, żeby Babcia coś mówiła o Sławku i o jego pracy. Natomiast jedyne, co wiem, to wiem od Sławka właśnie, że Babcia podobno bardzo zaakceptowała jego pracę, że wniosła bardzo niewiele poprawek, ale to wiem od Sławka, nie od Babci. Sławek wie o tej rodzinie [o ukraińskim rodzeństwie Anny i o dalszych krewnych – P.B.]. Dlaczego nie chciał tematu zgłębić? Dlaczego nie chciał tych rzeczy dobadać? Oczywiście dowiedział się o tym już po publikacji książki  [chodzi o książkę z 2010 roku – P.B.]. Nie wiem, no nie wiem! Ja się widziałem ze Sławkiem kilkakrotnie, i w Stanach byliśmy, i tak dalej... W każdej chwili ma dostęp do naszej wiedzy, do materiałów, które zgromadziliśmy. Ale jak nie jest zainteresowany, to nie jest. Przecież ja nie będę zmuszał człowieka, żeby robił coś wbrew sobie.

 

 

2016 - Jerzy Zalewski i Piotr Walentynowicz w radiu 

 Najważniejsze tezy czyli ściągawka dla Pana Profesora

 

  1. Piotr Walentynowicz mówi bardzo wyraźnie, że Anna Walentynowicz przedstawiła mu około 2000-2001 roku swoją siostrę - Katię. Anna i Katia były do siebie bardzo podobne. Anna okazywała dużą radość i wyraźnie powiedziała, że to jest jej odnaleziona siostra.

 

  1. Piotr Walentynowicz mówi, że tuż przed śmiercią Anny Walentynowicz, uzgodnili wspólną podróż na Ukrainę. Anna Walentynowicz miała zamiar poznać wnuka z mieszkającą tam rodziną.

 

  1. Piotr Walentynowicz wraz ze swoim ojcem – Januszem Walentynowiczem, z Jerzym Zalewskim, z operatorem filmowym - Michałem Zielińskim i z ukraińskim dziennikarzem – Siergiejem, odbył w 2014 roku podróż na Ukrainę, w celu spotkania rodziny Anny Walentynowicz i nakręcenia zdjęć do filmu o Annie Walentynowicz i jej rodzinie. Przybliżona data podróży jasno wynika z rozmowy (początek roku, napaść Rosji na Ukrainę, rok 2014 potwierdzają też źródła ukraińskie), choć w jednym miejscu w rozmowie podany jest rok 2013.

 

  1. Jerzy Zalewski mówi, że Anna Baszanowska usilnie odradzała mu podróż na Ukrainę.

 

  1. Jerzy Zalewski mówi, że Sławomir Cenckiewicz okazał całkowity brak zainteresowania pochodzeniem Anny Walentynowicz i poczynionymi na Ukrainie ustaleniami, co jest zadziwiające u historyka i biografa Anny Walentynowicz.

 

  1. Katię, siostrę Anny, poznaną w Gdańsku około 2000 roku, spotkał Piotr Walentynowicz na Ukrainie, w szerszym gronie ukraińskich krewnych.

 

  1. Z rozmowy jasno wynika, że Piotr Walentynowicz nie miał wątpliwości, co do pokrewieństwa z rodziną poznaną na Ukrainie.

 

  1. Z całej rozmowy jasno wynika, że rodzice Anny Walentynowicz byli Ukraińcami i wszyscy spotkani na Ukrainie krewni są Ukraińcami.

 

  1. Z rozmowy wynika, że ojciec Anny Walentynowicz zmarł w roku 1996 (tu trzeba dodać uwagę, że według innych źródeł Nazar Lubczyk zmarł w grudniu 1995 roku – uczestnicy rozmowy opierali się na swojej pamięci).

 

  1. Piotr Walentynowicz kilkakrotnie mówi, że Anna Walentynowicz została uprowadzona przez polską rodzinę, u której służyła.

 

  1. Według Piotra Walentynowicza ludzie, u których służyła Anna Walentynowicz, okłamali ją, podając nieprawdziwe informacje o losie jej rodziny. Twierdzili mianowicie, że rodzinna wioska Anny została spalona, a mieszkańcy wymordowani.

 

  1. Według Piotra Walentynowicza, Anna Walentynowicz po usamodzielnieniu się szukała jednak swojej rodziny i w końcu nawiązała z nią kontakt w 1996 roku (prawdopodobnie) już po śmierci swego ojca.

 

  1. Piotr Walentynowicz nie neguje, że Anna Walentynowicz mogła wprowadzić Sławomira Cenckiewicza w błąd.

 

  1. Piotr Walentynowicz i Jerzy Zalewski rozważają podczas rozmowy, jakie były przyczyny ukrywania swojej narodowości przez Annę Walentynowicz. Jako najbardziej prawdopodobne przyczyny wymieniają nienawiść między Polakami a Ukraińcami po wojnie, troskę o bezpieczeństwo rodziny na Ukrainie, obawy, że prawda utrudni działalność Anny Walentynowicz w Polsce oraz zainteresowanie losem Anny Lubczyk ze strony KGB.

 

  1. Według Piotra Walentynowicza i Jerzego Zalewskiego Anna Walentynowicz jest bohaterką dwóch narodów.

 

  1. Piotr Walentynowicz i Jerzy Zalewski wyrażają przypuszczenie, że Anna Walentynowicz ma po śmierci do spełnienia misję, polegającą na zbliżeniu obu narodów.

 

  1. Piotr Walentynowicz i Jerzy Zalewski są zgodni co do tego, że ukraińskie pochodzenie Anny Walentynowicz i fakt, że zataiła ona prawdę o swoim dzieciństwie, nie ujmuje niczego z jej chwały, a wręcz przeciwnie.

 

  1. Jerzy Zalewski wraz z operatorem nakręcili na Ukrainie zdjęcia do filmu o Annie Walentynowicz. Na zdjęciach tych utrwalone jest spotkanie Janusza i Piotra Walentynowiczów z ich ukraińskimi krewnymi. Sławomir Cenckiewicz do chwili przeprowadzenia rozmowy nie wykazał zainteresowania tymi zdjęciami. Film nie został dokończony z braku funduszy.

 

 

Jerzy Zalewski i Piotr Walentynowicz w radiu

Pełny stenogram rozmowy – 7 czerwca 2016

 

Polskie Radio RDC: „Anna Walentynowicz była Ukrainką”.

 

https://www.rdc.pl/informacje/anna-walentynowicz-byla-ukrainka-poznalismy-historie-ktorej-zupelnie-nie-znalismy-posluchaj/

 

Kolorem czerwonym zapisałem wypowiedzi Jerzego Zalewskiego. Kolorem białym - Piotra Walentynowicza. Audycja zaczyna się piosenką o Annie Walentynowicz. Piosenki nadawane podczas audycji pominąłem.

 

Jerzy Zalewski i Piotr Walentynowicz – zdjęcie z serwisu Polskiego Radia RDC.

 

04:38

 

Dzień dobry Państwu! Jerzy Zalewski i Piotr Walentynowicz.

 

Dzień dobry!

 

No jesteśmy w radiu. W programie „Pod prąd”, który zawsze był w telewizji, teraz jest i w telewizji, i w radiu. Ja to będzie, nie wiem, Piotrze. Zobaczymy.

 

Zobaczymy pewnie.

 

Zobaczymy.

Piotr, no... Leszek Czajkowski nas tu dosyć ironicznie pouczył, jak traktować historię. Ciepło!

 

Ciepło, no oczywiście... Słuchając piosenki, to zrobiło mi się tak przez chwilę ciepło. Jednakże... no... to nie jest koniec, prawda... Bo przypomniało o tych momentach, kiedy wytworzył się... kiedy ludzie stanęli w obronie Babci, stworzył się ten piękny ruch, któremu przyświecały te najważniejsze ideały. Czyli ludzie domagali się po prostu wolności, swoich praw, prawa do życia, funkcjonowania normalnego. No ale wiem, że później to jednak poszło nie w tę stronę, prawda. Tych uczciwych ludzi, takich jak babcia między innymi, masowo się pozbywano z tego ruchu, po to żeby...

 

Porozumienie z rządem było dosyć pozorne...

 

Tak! Tak, oczywiście...

 

Nie-pozorna była natomiast rola Anny Walentynowicz, twojej Babci. Osoby dla mnie bardzo ważnej. Osobiście... Osoby, którą znałem całe lata, i jakoś starałem się jej towarzyszyć w jej podroży, która wydawała się czasem podróżą donikąd. W latach osiemdziesiątych, dziewiećdziesiątych, ona się wydawała do nikąd...

 

Tak, tak...

 

...a przecież stało się tak, że ona znalazła swoją metę, swoje miejsce.

 

No tak, tak... Ta droga Babci czy właściwie jej walka, bo przecież to należy nazwać walką... Jak przecież jeździła, spotykała się z ludźmi, po parę osób, po parę grup. Po całej Polsce jeździła i opowiadała ludziom, jak to było naprawdę. Żeby po prostu mieli świadomość, że nas oszukano, że okrągły stół był zdradą po prostu. Że po prostu wielu ludzi, takich uczciwych, jak Babcia, którzy po prostu nie godzili się na jakieś kompromisy, które godziły w to, o co walczył ten ruch, z czego się stworzył. Które godziły w nas samych... Tacy ludzie zostali po prostu odsunięci.

 

Piotr! Ale dzisiaj nasze spotkanie, pomijając, że mamy... że jesteśmy eksperymentem multimedialnym... To nas sprowadza tu taki trochę nasz obowiązek, prawda... Nas dwóch. Bo mamy chyba publicznie coś do wyjaśnienia.

Powtórzę. Szalenie... Jedną z bliższych osób w życiu, jaką spotkałem, była dla mnie pani Ania Walentynowicz. Piotr, którego spotkałem, wiele, wiele lat później, przy okazji wszystkich tych działań w poszukiwaniu zwłok, po Smoleńsku... Kiedy Piotr z Ojcem szukali zwłok, uczestniczyli w sekcjach zwłok... W tym momencie poznałem Piotra. I mogę to śmiało powiedzieć, jest mi bliski... Po prostu przyjaciel. I mamy doświadczenie, o którym po prostu musimy Państwu opowiedzieć. Bo to jest ważne, dla nas i chyba nie tylko dla nas. Myślałem, że możemy jeszcze poczekać, ale okazuje się, że jakoś wokół tego dzieje się coraz więcej. Znaczy, ktoś się coraz bardziej dopytuje... Dostajemy jakieś takie...

 

Ktoś chce jechać tymi śladami... co my żeśmy przejechali...

 

Tak. I nie znamy chyba do końca intencji tego jechania. Nie znamy... Nie wiemy, jakie są intencje tych poszukiwań. W związku z tym musimy sami chyba, Piotr, to opowiedzieć.

 

No tak... tak...

 

No to powiedzmy, jak to było. Wymyślam w pewnym momencie wyprawę śladami twojej Babci na Ukrainę...

 

Znaczy... no tak. Pomysł się zrodził w twojej głowie, że tak powiem, ponieważ  chciałeś film nakręcić, piękny film o Babci.

 

Piękny? Zobaczymy. Na razie go nakręcam. A ponieważ robiłem inny film – Historia Roja – i grosza nie miałem na skończenie tego filmu o Pani Ani, więc nie jest jeszcze skończony. Ale zdjęciowo kompletnie zamknięty. I Piotrze, razem z twoim Tatą, z Michałem Zielińskim – operatorem – we czterech, twoim samochodem...

 

Pojechaliśmy na Ukrainę. Tak.

 

Tak jest. Opowiedz, jak to pamiętasz, tę wyprawę. Zacznij ty.

 

Jak ja pamiętam... hm. No w ogóle takie przeżycie. Gdzieś też trochę obaw miałem na początku... Obawy z racji sytuacji, jaka się wtedy działa na Ukrainie, bo to był okres tych Majdanów, tych napaści Rosji...

 

To był 13 rok...

 

Tak, początek roku jakoś... [prawdopodobnie chodzi o początek 2014 roku – P.B.]   I troszeczkę byłem, że tak powiem, zaniepokojony tą sytuacją, ale w sumie stwierdziłem... stwierdziliśmy, że to w sumie nie jest tak daleko, to miejsce, w którym babcia się nie urodziła, bo to jest ledwie dwie godziny drogi od naszej granicy.

 

A zabijają daleko stamtąd...

 

Znaczy... No może nie w ten sposób... Wiadomo, każdy się tam obawia trochę o swoje życie. Tym bardziej, że wiedzieliśmy, że Rosjanie są totalnie bezkarni tam, robią, co chcą. Żadne sojusze ani nic nie pomagało. Ale zostawmy to, bo to była kwestia naszego poprzedniego rządu, że też nic nie zrobił w tej kwestii.

No i pojechaliśmy na tę Ukrainę, odwiedzić miejsce urodzenia Babci, znaleźć jakieś wpisy w księgach, być może grób...

 

Może kościół, w którym ją chrzczono.

 

Może kościół, tak...

 

Różne... różne...

 

Po prostu pójść śladami babci...

 

Co wiedzieliśmy, Piotrze? Wiedzieliśmy, że przyjeżdżała do was w latach dziewięćdziesiątych / dwutysięcznych ...

 

Mhm..., tak...

 

...siostra!

 

Siostra, tak. Ja osobiście widziałem, bo... pamiętam jakoś wtedy pracowałem już na morzu jako marynarz i zjechałem z kontraktu... Babcia zadzwoniła, że ma ogromną niespodziankę mi do pokazania. I przyjechałem. I otwiera mi drzwi właśnie jej siostra. To znaczy rozpoznałem, że to nie babcia, ale to i tak była pewna konsternacja taka, ponieważ nie spodziewałem się tego, zupełnie się nie spodziewałem. Wiedziałem, że to nie babcia, ale podobieństwo było tak łudzące, że zamurowało mnie po prostu. No i wtedy babcia się wychyliła i mówi: „To jest moja siostra! Odnalazłam rodzinę” i tak dalej... Bo wiedziałem, że babcia szuka tam gdzieś swoich korzeni przez jakieś tam różne instytucje.

 

Który to był rok?

 

 Trudno mi powiedzieć. 2000 chyba... 2000... coś koło tego. 2001 może... Nie pamiętam. Mówię... z kontraktu wróciłem jakoś,  z morza...  I wtedy przyjechałem...No i podobieństwo było tak łudzące... jak stały tak koło siebie... Babcia taka szczęśliwa była!

No to to wiedzieliśmy... Tak, wiedzieliśmy, że jest siostra. Ale, jak tam pojechaliśmy – prawda - już na tę Ukrainę, z tobą i z Michałem, i z ojcem, no to ku naszemu ogromnemu zdziwieniu okazało się, że tej rodziny jest znacznie więcej tam. Że jest jeszcze jedna siostra i bracia, których nie spotkaliśmy, jest wujek jakiś, prawda. Na grobie rodziców byliśmy... babci. No po prostu to był pewien szok dla mnie, że tak dużo tej rodziny naszej jest na Ukrainie. A sobie przypomniałem, że jeszcze przed Katastrofą Smoleńską (jak wtedy babcia mi pomogła... to auto kupiła właściwie, z którego zrobiłem taksówkę), to pamiętam, że mnie prosiła, że jak wróci ze Smoleńska, tam z Katynia... to żebyśmy razem pojechali (bo tam jakieś rzeczy chciała zawieść... coś tam...), i że pokaże mi tę rodzinę, którą właściwie odkryliśmy jadąc dopiero z tobą.

 

Trzy lata opóźniła się ta podróż...Bez babci już...

 

No już bez babci, niestety.

 

Ale ona była niezbędna, tak jak niezbędna jest ta nasza rozmowa jest, myślę. Przed wyjazdem naszym dzieją się jeszcze takie rzeczy: otóż bliska przyjaciółka Pani Ani, pani Ania Baszanowska, była bardzo przeciwna temu wyjazdowi! Nie mogłem zrozumieć dlaczego. Dlaczego ona właściwie nas wstrzymuje w tej podróży?  Była oczywiście taka możliwość, że chodziło o tę wojnę, która tam trwała. Ale ja odczuwałem tak jakoś, jakby ona mi sugerowała, że może babcia by tej podróży nie chciała... Ja tak przez chwilę to odebrałem.

 

No, to nie... Na pewno nie. Znaczy może taka sugestia była... Ale na pewno nie, bo gdyby tak było, to babcia by nie prosiła, żebym pojechał z nią na Ukrainę po wizycie w Katyniu (która wiadomo – skończyła się, jak się skończyła).

 

Jedziemy tam zresztą samochodem w pięciu, ponieważ ja prosiłem o jakiś kontakt ukraiński... Ja mam taką znajomą - Jadwigą Chmielowską, która wielokrotnie tam bywała, zna wielu ludzi na wschodzie... ludzi z opozycji... I traf chciał, że akurat wtedy był w Warszawie na jakimś szkoleniu dziennikarz z Równego właśnie, gdzie jechaliśmy...

 

Siergiej! Jak dobrze pamiętam, Siergiej właśnie.

 

Myślę, że to był Siergiej. Czyli z nami pojechał. Było nas pięciu w samochodzie, krótko mówiąc. I w tej podróży nam coś sugerował, czego nie rozumieliśmy. To znaczy sugerował...  Ponieważ myśmy jechali tam po to, żeby odkryć początek pani Ani, znaczy naszej Anny Solidarność, czyli, powtórzę: dom rodzinny, groby przodków, kościół w którym była chrzczona... jakiś taki początek...

 

Korzenie, po prostu sięgnąć korzeni.

 

 A ten Siergiej nam sugerował właściwie: „wspaniale, że tam jedziecie, bo to bardzo ważne również dla nas, bo pani Ania była Ukrainką”. Myśmy zupełnie zrzucali z głowy, uważaliśmy to za takie nieporozumienie. Że skoro mieszkała tam, jakby na terenie Rusinów, i bardzo trudno ocenić kto jest kim... to było w ramach jakby Rzeczypospolitej Drugiej... Nasza wyobraźnia sięgała do tych granic...

 

Ale  jednak po tych sugestiach, już u niego w domu (bośmy nocowali u tego Siergieja pod Równem), trochę zaniepokojeni zadzwoniliśmy do naszych znajomych, między innymi do pani Ewy Siemaszko. I poprosiłem o takie materiały, które pamiętam, słyszałem, że były – o narodowości pani Ani.

 

Tak. Pamiętam ten artykuł.

 

I Ewa nam przysłała. Przysłała ten artykuł. My żeśmy przeczytali ten artykuł, zwłaszcza ty i tata. I obaj powiedzieliście: „absolutne bzdury”.

 

Tak, tak.

 

I rzecz się dzieje w mieszkaniu Siergieja, w domu pod Równem. I za godzinę ma przyjechać namówiony przez tego Siergieja ktoś z tej rodziny babci... 

 

Naszej.

 

Tak. Czyli po godzinie, kiedy odczytujemy te informacje w tym artykule, który przesyła pani Ewa Siemaszko, w progu drzwi stoi, jak rozumiem, ta sama pani, którą spotkałeś, kiedy była tam wtedy w Gdańsku. Dla mnie to było zupełnie niezwykłe. Kompletnie identyczna tak na pierwszy rzut oka osoba. Trochę inaczej ubrana. Troszeczkę niższa...

 

Niższa troszkę, tak.

 

W takiej chuścinie. Nie widziałem nigdy w takiej chuścinie Babci [=Anny Walentynowicz – P.B.].  

Jakby tę chuścinę dołożyć do Babci, to byłaby zupełnie...

 

Tak, bardzo, tak...  Podobieństwo jest niezaprzeczalne.

 

Ze swoim synem lub synem swojej siostry.

 

Tak, to był mój kuzyn... jakoś wychodzi z tego jest... Tak, tak.

 

No i co się dzieje? Siedzi Piotr, siedzi Janusz – ojciec i syn. Wpatrują się w tę kobiecinę. Ona im tak bardzo nerwowo... to spotkanie takie nerwowe na początku... emocjonalne, niezwykle emocjonalne...

Ona opowiada właściwie więcej o nich [o Piotrze i Januszu Walentynowiczach – P.B.], niż oni wiedzą o niej...  Jakby niespodziewana sytuacja.

 

Mhm..., tak, tak.

 

Jest takie pierwsze wzruszenie. Po czym wsiadamy w samochody ...on, ten kuzyn... 

 

Można przerwać na chwilkę? Bo jeszcze nie wspomnieliśmy, że babcia chyba od 1998 czy 1999 (już nie pamiętam, trzeba by zweryfikować), regularnie jeździła na Ukrainę. Raz do roku jeździła na Ukrainę. I ja cały czas byłem przekonany, że do tej właśnie swojej siostry, prawda. No ale to, co odkryliśmy, to było, że tak powiem... Nie wiedziałem, że tam jest jeszcze więcej osób...

 

I słuchajcie! Jedziemy tymi samochodami do Sadowa. Babcia w Sadowie urodziła się (Anna Walentynowicz). W miejscowości Sadowa jest przepiękna cerkiew. Stoi pusta. Jakaś szkoła też pusta, bo niepotrzebna – dzieci tam nie ma. Ale, zajeżdżamy pod jakiś dom. Ta siostra, którą poznałeś, jak rozumiem...

 

Katia, tak. Katia i Ola.

 

To Katia wchodzi do tego domu i po chwili z niego wychodzi.

 

Ale to już Ola wychodziła.

 

Ale dlaczego się z nami wita ponownie, to my w ogóle nie rozumiemy.

 

Ja zrozumiałem, że to jest druga siostra po prostu.

 

Tak jest!

 

Tylko to też był szok dla mnie.

 

I dalej, jesteśmy świadkami z Michałem (z operatorem Michałem Zielińskim) bardzo intymnej sytuacji i filmujemy tę niezwykłą zupełnie sytuację, w której dwie siostry plus ten kuzyn opowiadają nerwowo, a potem spokojnie już, kompletnie zszokowanym Walentynowiczom, opowieść o ich własnej mamie i babci.

 

I teraz jak ty pamiętasz tę opowieść? Jak mógłbyś ją teraz usystematyzować. Co się wtedy stało.

 

Oj. To już potem chyba, jak usiedliśmy...  No, opowiadali, opowiadali o tym, jak w ogóle się dowiedzieliśmy, że mama babci zmarła bardzo niedawno...

 

Nie. Tata!

 

  Nie! Tata!! Przepraszam! Tak, tata. Poszliśmy tam nawet na grób. Był niedaleko dosyć. Do tej pory, jak wspominam sobie to spotkanie, to jakiś taki stan emocjonalny się pojawia. Jak to uporządkować? Jak to opowiadali...

 

Wiesz co? Trudno mi jest to teraz odtworzyć, bo to jednak było trzy lata temu. Ale po prostu poznaliśmy historię, której w ogóle nie znaliśmy.

 

Tak...

 

Ja teraz nie chcę skakać po faktach, ale jest też historia o tym, że była jeszcze jedna Ania, która umarła bardzo młodo. I jak służby KGB były tam u nich i szukały Ani, bo już wiedzieli o babci, która „rozrabia” w Polsce - mam na myśli strajki i tak dalej... Ale jeśli ty lepiej pamiętasz, to przypomnij.

 

 Dochodzimy tu do momentu bardzo ważnego... Wychodzimy najpierw z tego pierwszego spotkania. Jedziemy ponownie tam do domu... I w tym momencie przygoda niezwykła: jedzie z tatą do takiego urzędu...

 

Z dokumentami... szukać... Tak.

 

I tam spotykacie jakby ustawioną zupełnie osobę.

 

Tak. Kobietę, która doskonale wiedziała, co szukać, gdzie szukać. Miała przy sobie nawet książkę. Tak jakby wiedziała, że my tam przyjdziemy.

 

To wyglądało trochę na ustawkę i nieufność generalnie była dosyć duża.

 

Tak, tak.

 

 Szczególnie że przecież w swoim czasie Sławomir Cenckiewicz napisał książkę pełną ciepła i miłości do pani Ani: „Anna Solidarność”. Z książki tej wynikała zupełnie inna wiedza na temat jej przeszłości czyli rodowych korzeni.

 

Od najmłodszych lat... Tak. Tak.

 

Czyli....

 

Zanim ją porwano... praktycznie....

 

No właśnie! Bo tutaj jakby o porwaniu pewnym jest. W tej książce. Natomiast dalej nic się nie zgadza. [chodzi o to, że nic się nie zgadza w opisie pochodzenia, dzieciństwa i wczesnej młodości Anny Walentynowicz, bo co do późniejszych dziejów bohaterki, rozmówcy oceniają książkę Cenckiewicza bardzo pozytywnie – P.B.]. Co do książki, co do jej sensu, co do działalności związkowej, o wszystkim potem, wszystko jest wspaniale. Tylko jest miejsce, w którym nie ma nic. Do tego dojdziemy za chwilę, dlaczego nie ma nic. Ale opowiedzmy, co było. Co wynika z naszych rozmów.

Potem przyjeżdżamy na następne spotkanie. Już w samym Równem. Do takiej rodziny obok. Ja nie zrozumiałem, jakie to jest pokrewieństwo. Byli ci sami i byli jeszcze jedni...

 

Tak, jakby rodzina, z którejś tam strony. Nie pamiętam. Pamiętam, że my zapisywaliśmy to na kartkach, żeby się nie pogubić...

 

A teraz nie jesteśmy w stanie tego wysupłać... [w sensie: „nie jesteśmy w stanie odtworzyć tych koligacji z pamięci” – P.B.]

 

Nie jesteśmy w stanie, bo tego było tak dużo, że zaczęliśmy to po prostu zapisywać.

 

Do tego przyjeżdża facet, który mówi, że jest wujkiem, że jest w ogóle Paszkowicz [poprawnie: Paszkoweć – P.B.] z Kijowa.  I jedzie specjalnie do nas, z książką, którą sam napisał o Pani Ani. Oczywiście po rosyjsku czy po ukraińsku, już nie pamiętam...

 

Ja też nie pamiętam.

 

Z której to książki wynika, że nie tylko Pani Ania była Ukrainką, ale ona była z rodziny bardzo ważnego kozaka, Semena Nalewajko...

 

Nalewajko, tak, pamiętam.

 

Był to kozak, który był zbuntowany w wieku XVII [chyba chodzi o Nalewajkę, który żył w wieku XVI – P.B.] wobec Królestwa Polskiego, ale przez jego koligacje rodzinno-, powiedzmy, uczuciowe, jak twierdził ten Ukrainiec, właściwie był on zagrożeniem dla tronu polskiego i jego potomkowie mogli do tronu właściwie aspirować. Wynikało z tej opowieści, że nie dość, że Pani Ania jest Ukrainką, to jest z takiego rodu, że może aspirować do bycia królową Polski. Wszystko to naraz zrobiło takie wrażenie, że myśmy nie wiedzieli, co się dzieje. Powolutku szukaliśmy sensu w tej opowieści.

 

Oczywiście, wiesz, ta nieufność... Facet nam pokazuje takie rzeczy... A my: no dobrze, ale mógł to sobie równie dobrze wymyśleć. A on pokazuje źródła, że stąd wziął informację, stąd wziął informację...

 

A dodatkowo siedzą obok nas cały czas dwie siostry Pani Ani, identyczne jak Pani Ania. W ogóle nie ma... Nic z tym nie zrobisz...

 

Tak, tak. To jest niepodważalne. Zdecydowanie.

 

Wiec jak ona się... (patrzę na zegar, wiesz, bo w radiowym timingu tak nie bardzo się jeszcze czuję) Myślę sobie, że to jest moment, żebyśmy się... Żebym przerwał tę opowieść na chwilę. Coś ci pokażę. Dobrze?

 

OK.

 

Mniej więcej wiem, gdzie jesteśmy, ale chcę, żebyśmy na coś zareagowali. Otóż zupełnie przypadkowo, nie wiem, czy to moja mama znalazła gdzieś do skrzynki... Znalazłem takie pismo, gazetkę. Gazetka „Punkt” się nazywa, wiesz, i to jest gazetka KODowa, w tym sensie, że chodzi o KOD – reklama KODu.

 

A, rozumiem. Dlatego mogę nie znać.

 

Myślę, że to jest ten moment. Chciałbym, żebyś zobaczył, co tu jest napisane. Może odczytam, tak będzie prościej.

 

OK.

 

„Punkt punktuje. PiS podzielił naród na klasę uciemiężoną i klasę próżniaczą. I tak jak władza po wojnie, musi teraz budować elity od nowa. Obecna władza nie toleruje tych, którzy chcą brać własne życie we własne ręce [znaczy oni mówią o sobie chyba – J.Z.]. Obywatel ma być niczym dziecko zdane na PiS. Przypomina to PRL [ale puenta jest taka: - J.Z.]. Po osiemdziesiątym pierwszym roku Anna Walentynowicz mowiła: <>.”

Mógłbyś to jakoś skomentować?

 

Żałosne jest w ogóle to, że ludzie do swoich celów wykorzystują nazwisko Babci. To jest w ogóle karygodne. Gość powinien... no nie będę się wyrażał, bo to emocje mną targają. Chciałem się zapytać, kto jest tą inteligencją? On jest tą inteligencją czy on jest tym robotnikiem?

 

To jest dobre pytanie i do wyjaśnienia...

 

Do wyjaśnienia. Póki nie wyjaśnimy, kogo on uważa za inteligencję, a kogo za robotników, to jest martwy punkt.

 

Jednocześnie szef tego KODu twierdzi, że jego głównym idolem politycznym jest Tadeusz Mazowiecki. Tadeusz Mazowiecki stworzył taką Polskę, w której nie było słowa o Pani Ani przez dziesięć lat.

 

Dokładnie! I taką, która uniemożliwiła wszystkim mordercom z czasów komuny żyć dostatnio na naszym garnuszku. Tak. To są te ideały.

 

I ta gazetka, i ten, jak rozumiem, cały ruch, to są obrońcy Lecha Wałęsy. Nie ma takiego argumentu dla tych ludzi, żeby Lech Wałęsa... żeby powiedzieć, że Lech Wałęsa jest odrobinę nie w porządku. To jest właściwie niemożliwe.

 

Tak, dokładnie.

 

I ponieważ Pani Ania, twoja babcia, twierdziła całe życie, całe lata coś kompletnie odwrotnego i bardzo silnie to mowiła...

 

Oczywiście! Jeździła, mówiła... Dlatego mówię... Dla swoich celów tego typu ludzie są gotowi poświęcić każdą świętość, byleby wyszło na ich, byleby mogli skorzystać, byleby się lepiej sprzedało... Dlatego nie wiem, jakie intencje przyświecały temu człowiekowi, który to pisał, ale dla mnie to jest skończony łajdak.

 

To jest kradzież po prostu pojęć, wiesz, kradzież wartości.

 

Tak.

 

To ma jakiś związek chyba z tym, że ten KOD nie lubi Żołnierzy Wyklętych. Zakazany owoc... śmieją się z tego.

 

Szczerze mówiąc ja nie interesuję się zbytnio KODem, bo uważam to w ogóle za jakiś chory fenomen, który się zrodził na bazie tego, że parę osób zostało oderwanych od koryta i...

 

Więcej niż parę... Natomiast, wiesz, dla mnie ważne jest to, że to jest kradzież wartości. Tak uważam.

 

Tak.

 

Kradzież pojęć. A ja pamiętam, i to było dla mnie niezwykłe wydarzenie... co zrobili chłopcy, kibice „Śląska” Wrocław, na stadionie „Śląska” przed jednym z meczów. Zrobili taką niesłychaną...

 

8 marca to było, w Dzień Kobiet. Ja pamiętam, jak ja to zobaczyłem... Zadzwonił do mnie znajomy dziennikarz, co ja... czy mógłbym coś powiedzieć... Ja nie byłem w stanie słowa wydusić z siebie.

 

To były ogromne dwa takie portrety, obok siebie, Anny Walentynowicz i „Inki”.

 

Tak.

 

I to nie była kradzież wartości. To nie była kradzież pojęć. To był po prostu szacunek i takie wielkie, wspaniałe współistnienie.

 

Zestawienie dwóch kobiet, które po prostu zachowały się, jak trzeba. Prawda?

 

Dokładnie tak.

A ponieważ wiem, że lubisz, a w radiu puszcza się muzykę... Wiem, że lubisz Tadka Firmę...

 

O Ince, tak.

 

Posłuchamy tej „Inki”, co?

 

Bardzo chętnie.

 

[Tu emitowana jest rapowa piosenka o „Ince” – P.B.]

 

30:55

 

Ja właśnie chciałem podzielić się taką refleksją z tobą. Kiedyś, jak słuchałem tej piosenki, bardzo mi się podobała, bo opowiada o patriotce, która została po prostu zamordowana. Jest taki... Teraz kojarzę to zestawienie przepiękne, które zrobili przepiękne kibice we Wrocławiu... I tu można znaleźć jeszcze dodatkowe porównanie, bo Babcia kojarzy się nam, wielu ludziom z Gdańskiem, ze Stocznią, ze strajkami, a jak na ironię „Inkę” przecież w Gdańsku zamordowano, na Kurkowej, bardzo blisko Stoczni Gdańskiej.

 

Tak. Na Kurkowej Babcia jeszcze siedziała przecież.

 

Tak. Też.

 

Osiemnaście lat miała „Inka”, jak ją mordują. Co się dzieje z Panią Anią, jak ma osiemnaście lat? Po tym naszym zderzeniu z nową wiedzą o Pani Ani na Ukrainie. Czując się trochę rzeczywiście w jakimś takim spektaklu, którego nie jesteśmy reżyserami wcale... Raczej chyba gramy w czymś... jakieś role... tak to czułem, ale te fakty się jakby nakładają! Zaczynamy spekulować te fakty. Zaczynam je jakby wyjaśniać. Jak można by opowiedzieć krótko tę historię?

 

Elementy tej historii są w książce Sławka Cenckiewicza. Czyli jest ta opowieść o „porwanej za młodu” z Ukrainy.

 

Tak.

 

Że panowie, bogaci ludzie, ziemianie, potrzebowali do pracy...

 

Na służbę. Tak.

 

...młodą dziewczynę... I w efekcie wydarzeń wołyńskich (to się dzieje na Wołyniu) wywożą ją z Polski [ewidentne przejęzyczenie Jerzego Zalewskiego, powinno być „wywożą ją z Wołynia” albo ewentualnie „wywożą ją do Polski” – P.B.]

 

Tak, tak.

 

U Sławka nie ma natomiast tego, że to są polscy panowie, a ona jest Ukrainka. To zmienia zupełnie kontekst tych wydarzeń. W opowieści rodziny to jest zły polski pan i Ona – porwana Ukrainka.

 

Tak, tak.

 

Podobno mówi się jej, że jej rodzice i cała rodzina została spalona.

 

Spalona, tak. Cała wieś została spalona, zniszczona, zrównana z ziemią.

 

Dogadują się polscy panowie z Niemcami i wyjeżdżają do Polski – gdzieś na Mazowsze, a potem pod Gdańsk. Gdzie Ona dalej – Pani Ania – jest osobą więzioną, jest osobą fatalnie traktowaną. Tylko to, w kontekście tego polskiego pana, nabiera takich cech wręcz baśniowo groźnych... Gdy ma szesnaście lat, ucieka od nich. I to by się chyba zgadzało i z książką Cenckiewicza, i z tym, co wiemy, z Ukrainy, z tego przekazu. Ale co tu jest clou historii, tak naprawdę? Wypada o tym pomyśleć.

 

Otóż Pani Ania ucieka i po iluś tam latach staje się robotnicą, takim socrealistycznym bohaterem właściwie, samoukiem bardzo zdolnym, ślusarzem, dopiero potem suwnicową.

 

Spawacz. Spawacz jeszcze.

 

Mi się wydawało, że ślusarz, to jest to samo, co spawacz.

 

No nie. Nie.

 

Spawaczem. Spawaczem! Nie jakimś tam ślusarzem! I pisze życiorysy każdorazowo, do kadr, tak? Co tam w nich pisze? Pisze, że urodziła się w polskiej rodzinie, ponieważ, jak twierdzi rodzina na Ukrainie, kazano jej mówić, ponieważ twierdzono, że Polacy nienawidzą Ukraińców. Rozumiem, że po wydarzeniach wołyńskich, które tam jednak jakoś się po kraju rozniosły, takie zagrożenie istniało.

 

Tak, tak. Było jak najbardziej realne.

 

Pani Ania wszędzie pisze, to co pisze. Tak? Ale również w tej książce u Sławka Cenckiewicza jest problem jeszcze poważniejszy. Pani Ania opowiada Sławkowi w tej książce, że Jej tata zginął na wojnie w 1939 roku, a tata, zdaniem naszych rozmówców, przeżył wojnę. Był ranny w rękę, ale zmarł dopiero w dziewięćdziesiątym szóstym roku.

 

Tak. Na chwilę przed pierwszą wizytą babci na Ukrainie. Czyli, gdyby ta rodzina, która babcię porwała... gdyby nie utrudniali spraw, to miała by Babcia szansę jeszcze spotkać swojego żyjącego ojca.

 

Trudno powiedzieć, czy utrudniali, ponieważ Babcia później się usamodzielnia. Tak? Ona się usamodzielnia, staje się...

 

Znaczy, nie, nie. Ja przepraszam, że przerwę. Bo to było chyba tak, że Babcia próbowała chyba przez Polski Czerwony Krzyż czy jakieś inne instytucje...

 

Tak, masz rację. Ona próbowała przez tych ludzi [przez rodzinę, która wywiozła Annę Walentynowicz z Wołynia – P.B.] dowiedzieć, skąd jest...

 

...co się stało z jej rodziną, trafić do korzeni. Tak, jak my trafiliśmy. I tamta rodzina, która porwała Babcię, po prostu utrudniała jakikolwiek kontakt, informację... I przez to to się opóźniło te dwa lata. Bo Babcia chyba w 98, jeżeli dobrze pamiętam, pojechała pierwszy raz na Ukrainę.

 

Ale wtedy już nie żyli ci, ci rodzice jakby [Jerzy Zalewski ma na myśli „rodziców”, którzy „adoptowali” Annę Walentynowicz, czyli tych, którzy wywieźli ją z Wołynia – P.B.]. Żył z [następnego (?)] pokolenia ich syn. Wszyscy leżą chyba na cmentarzu w Gdańsku...

 

Nie w Gdańsku!

 

Oczywiście, że w Gdyni.

 

Nie! W jakiej Gdyni?? A! Nie! Bo mieszasz w tej chwili troszeczkę... Mówisz teraz o tej rodzinie, która porwała Babcię. Tak, to oni leżą w Gdańsku. Natomiast rodzina Babci cała jest pochowana tam na Ukrainie.

Polska rodzina... zresztą niedaleko na Srebrzysku [jest pochowana –P.B.], niedaleko gdzieś Babci grobu też.

 

No dobrze. I teraz tak: Pani Ania mówi, że jej mama umiera z rozpaczy po śmierci w kampanii wrześniowej ojca. Ojciec tak naprawdę żyje jeszcze długo. Mało tego – zakłada nową rodzinę.

 

Tak. Założył nową rodzinę.

 

Ma ponownie dość dużo dzieci. Pani Ania twierdzi w książce Sławka Cenckiewicza, że ma jednego brata Andrzeja. Pani Ania miała trzech braci.

 

Trzech, tak.

 

I żadnego Andrzeja. Ten, o którym można powiedzieć, że mówiła „Andrzej”, nazywał się Iwan, miał na imię Iwan.

 

Tak, jego nie spotkaliśmy.

 

Tak, bo już nie żył, ale Pani Ania go spotkała. Ponieważ Pani Ania w pewnym momencie swojego życia, w dziewięćdziesiątym piątym roku otrzymuje list z Czerwonego Krzyża, z Warszawy, że jej rodzina żyje. Że [słowo niezrozumiałe] kontakt do tej rodziny. W dziewięćdziesiątym szóstym chyba do nich jedzie.

 

Niee... Wydaje mi się, że ciutkę później...

 

W [słowa niezrozumiałe – prawdopodobnie jakaś data – P.B.] przyjeżdża [słowo niezrozumiałe]. Ale to jest do ustalenia.

 

To jest do ustalenia, tak.

 

Od tej pory, jak tak mniej więcej myślimy, siedem – osiem razy była na Ukrainie. Prawda?

 

No tak, tak.

 

Ta rodzina, co jest bardzo ważne, czym była ta rodzinna Pani Ani - to byli Ukraińcy, ale w ogóle to baptyści na dodatek.

 

Tak.

 

W sensie, że Pani Ania nie była po prostu chrzczona. W książce Sławka Cenckiewicza, Ona podaje, że ponieważ nie było dowodu, bo zniknęły dokumenty...

 

No bo nie ma tych dokumentów zresztą...już szukaliśmy...

 

... to ona się ponownie ochrzciła. Ona nie była nigdy chrzczona. Ona się ochrzciła przez ślubem z panem Walentynowiczem, ze swoją miłością życia...

 

No... nie wydaje mi się, Jurek.

 

Tak!

 

Tak?

 

To wynika z nawet z książki Sławka.

 

Tak? A, to chyba, że tak. Dobrze.

 

Ona jest ochrzczona wtedy, kiedy chrzci twojego tatę. Tak to wychodzi, wiesz. No dobrze. I to jest ta prawda o Pani Ani, która jest inna niż by ona chciała. Teraz pytanie powstaje ważne. Bardzo ważne. Dlaczego ona nie chciała tej prawdy?

 

Wiesz... Myślę, że wiele czynników może to tłumaczyć. Na pewno czuła zagrożenie. Bo jeśli w latach osiemdziesiątych, pod koniec lat osiemdziesiątych przychodziło KGB tam na Ukrainie, szukać Anny Walentynowicz, to babcia nie wierzyła w to bezpieczeństwo-pseudo, które zagwarantował nam Okrągły Stół i te przemiany. Obalenie rządu Jana Olszewskiego, myślę, jest największym przykładem tego, że nie można było czuć się bezpiecznie.

 

Ale za Sławkiem Cenckiewiczem rozmawia w już w latach dwutysięcznych, prawda?

 

Znaczy, ja to podaję jako jeden z przykładów, że Babcia być może bała się o..., bo jednak miała informacje, że tam ją szukało KGB, ale jakoś nie zdefiniowali..., nie skojarzyli Babci z tą rodziną, czy jakoś tak...

 

Oni szukali, ale się okazało, że w drugiej rodzinie ojca też była Ania...

 

Też była Ania, tylko że już nie żyje.

 

Ania Lubczyk, bo nie padło [dotychczas – P.B.] przez całą naszą rozmowę domowe, panieńskie nazwisko Anny Walentynowicz – Lubczyk.

 

No tak. Zgadza się. I to jest, myślę, jeden na pewno z powodów... to, że nie można się było czuć bezpiecznym. No wiesz, na pewno miała jakieś swoje powody jeszcze głębsze, ale myślę, że bezpieczeństwo tej rodziny na Ukrainie, to było dla niej jakimś takim głównym „wymiernikiem”...

 

W latach dwutysięcznych, myślisz?

 

Tak, myślę, że w latach dwutysięcznych jeszcze, bo Babcia doskonale wiedziała, jak to funkcjonuje. Wiedziała, że to komuniści przejęli tak naprawdę władzę, że to są układy stare, po prostu, które funkcjonują w ramach jakiegoś sztucznego obrazu demokracji i wolności. Jednakże powiązania władzy pozostały. Natomiast, gdzieś w pewnym momencie zmieniła zdanie, skoro chciała pojechać na Ukrainę ze mną, wszystko pokazać. Jak już siostrę mi pokazała, to myślę, że już czuła się bezpiecznie. Ale teraz to możemy tylko troszeczkę spekulować, właściwie... Prawda? Bo co przyświecało Babci jako główny powód, to mi się wydaje, że bezpieczeństwo rodziny na Ukrainie. Że jednak to wszystko trzymała [w tajemnicy – P.B.] w ten sposób, a dlaczego dalej, później, tego, że tak powiem, nie prostowała...

 

Nie zdążyła...

 

Nie zdążyła tego sprostować, myślę, bo to, że chciała, żebyśmy jechali na Ukrainę, to chciała pokazać... Bo to też nie jest powiedziane, że Babcia od razu wszystkich poznała. Jeżdżąc tam co roku mogła następne osoby [poznać - P.B.]. to akurat tak się wydarzyło, że jak my przyjechaliśmy, to wszyscy przyjechali, zebrali się.

 

[słowa niezrozumiałe] zebrali wtedy też. Bo z tego, co pamiętam, Babcia poznała wszystkich trzech braci i obie siostry. Prawda?

 

Siostry to tak, to na pewno.

 

I wszystkich trzech braci...

 

mmhh...

 

Ale wiesz, co jest ciekawe? Ja po naszym powrocie, nie miałem pieniędzy na kontynuowanie tego filmu, Wiem, że się o naszej wyprawie dowiedział Sławek Cenckiewicz.

 

No tak, tak.

 

 Nigdy nie zadzwonił, nigdy nie zapytał, jak ten materiał wygląda. Nigdy nie zapytał, co się stało. Tak? Nie wiem czemu. Właściwie historyk, jak rozumiem, powinien iść dalej. Jeżeli Pani Ania wprowadziła go w błąd, myślę, że świadomie, to o czymś to świadczy.

I teraz ciekawe. Uważaj! Spotkałem się potem, blisko po tym naszym powrocie, najpierw z Antonim Macierewiczem, pamiętam. O tym mu opowiedziałem i Antoni zareagował niezwykle prosto: „Właściwie to nie jestem zdziwiony, myślę, że to bardzo wiele wyjaśnia z jej osobowości, z jej charakteru, z tego uporu” – mówił. 

Potraktował to jako rzecz dodaną, a nie odjętą, co jest dla mnie bardzo istotne. Ale rozmawiałem... pojechałem specjalnie do Gdańska chyba, do bardzo szanowanych przez siebie Andrzeja i Joanny Gwiazdów i tę historię im opowiedziałem. Andrzej długo słuchał, prawie się nie odzywał, komentowała to jakoś Joanna, po czym Andrzej powiedział mi coś, co mnie zadziwiło jednak, bo jest to dla mnie człowiek godny niesłychanego szacunku. On powiedział: „Wiesz Jurek, osoby publiczne mają biografie prywatne i publiczne”. Znaczy chyba sugerował, że mają prawo do pewnej prywatności tej opowieści o sobie. Do czego właściwie on zmierzał, ...co chciał uchronić. I w ogóle czy miał rację? Ja nie jestem tego pewien, wiesz.

 

Nie wydaje mi się.

 

Bo co wnosi nam złego ta opowieść?

 

Nic złego nie wnosi. Poza tym nie wydaje mi się, bo Babcia chciała to odkryć... całość, tak?, chcąc, żebyśmy tam pojechali, żebym tam pojechał z nią. Więc... Natomiast...

 

Przepraszam, że ci przerwę. To wartość dodana w tej... w tym poszukiwaniu. Bo wiesz, ten syn, który nie był Andrzej (bardzo polskie imię, które podała Sławkowi do tej książki), miał na imię Iwan. A co jest superważne, to on wylądował na Kołymie czy w Workucie.

 

W Workucie.

 

W Workucie jako BANDEROWIEC ! Sowieci go aresztowali jako banderowca. Co jest w tym... tą przestrzenią naszego niepokoju i tego... tej waśni między tymi narodami, tego jednego ukształtowanego – naszego i tego drugiego, rodzącego się czyli ukraińskiego? No, banderowcy i Wołyń.

 

No tak. tak.

 

Czyli odium, jakie mogłoby spaść. Bo ludzie bardzo prosto reagują. Polacy też są bardzo prości w swoich reakcjach. Przyznasz, nie?

Znaczy... myślę, że zwycięża powoli taka wizja znajdowania powodów do nienawiści między narodami, a nie na przykład tego, co ja przeżyłem, kiedy oglądałem Majdan w telewizji, znaczy pełen kamienny podziw. Ja tak bym to określił.

Ja byłem przerażony ich godnością. Wiesz? Ich odwagą. I tego mi nikt nie zabierze. Nawet Wołyń mi tego nie zabierze. Wiesz?

Ale także okazuje się, że z drugiej strony, od matki strony, od strony Paszkowiczów [Paszkoweć – P.B.], to tam w grupie teoretycznej, doradczej Bandery był też ktoś z rodziny. Możliwe, że Babcia miała do zrobienia wiele polskich spraw. I rozumiała, że w tym kłębie, tyglu tych wartości...

 

A, rozumiem!

 

... informacji, to jej bardzo utrudni tę misję.

 

No tak, tak.

 

Stąd ja jestem pełen miłości do niej i uwielbienia, wiem to, co wiem i chcę to jasno powiedzieć. Mi to dodało jakąś wielką prawdę o Pani Ani, a nie odjęło, a nie zabrało mi czegoś z Pani Ani. Nic takiego się nie wydarzyło.

 

Nie no... całe życie Babci, wiesz, pokazuje, jaką była wielką postacią, mimo że małą – małego wzrostu. A tu faktycznie szkoda, że zabrakło Babci, bo myślę, że wtedy, kiedy na Ukrainę napadli Rosjanie, myślę że bardzo by działała i zabiegała, żeby po prostu ratować...

 

By walczyła. Tak. Bo wiesz co? Ten Ukrainiec, który nas wiózł, pamiętasz, kiedy pojechaliśmy... On nas potem spotkał w Ostrogu z rektorem uniwersytetu, który sugerował zbudowanie takiego sympozjum w ogóle na temat Pani Ani, ponieważ twierdził, co myśmy podkreślali też, że to jest bohater dwóch narodów. Może ma jakąś misję do spełnienia Pani Ania do wykonania, także po Smoleńsku, po śmierci. Ta misja polega na łączeniu tego, co się da.

 

Możliwe, niewykluczone.

 

A wiesz, ja... my , jako poważniejszy, starszy, bardziej dojrzały naród, mamy jakieś zobowiązanie wobec tego młodszego, który jest trochę z naszej winy w stanie, w jakim jest. Ja się do tej winy mogę, przepraszam, jako polski pan przyznać. I nie chcę sugerować wszystkim, żeby się do tego przyznawali, ale chcę, żebyśmy spróbowali o tym rozmawiać. I może Pani Ania ma właśnie kolejną misję poszukania tego, co jest wspólne.

 

Tak... tak. Rozmową wszystko można. Jeżeli się nie rozmawia, to można tylko kłębić i pogłębiać jakąś nienawiść, niechęć. Prawda? Bez rozmowy niczego się nie zrobi. Tak jak mówiłeś, Babcia była dla nich też bohaterką. Jak byliśmy u tego rektora, on był gotów zwołać konferencję na temat Babci. Ona też tkwi w ich sercach, więc to taki jest piękny pomost po prostu, między nami a Ukrainą. Szkoda że, że... po prostu...

 

Szkoda też, żeśmy te trzy lata trochę zmarnowali. Z powodów tak naprawdę...

 

Finansowych... no tak, tak.

 

Nie byłem w stanie skończyć tego filmu, w tym sensie, w jakim powinienem. Ale ponieważ ten podziw dla twojej Babci, ale także w tej nowej konfiguracji, bo pamiętasz, zobaczyliśmy te wszystkie małe majdany w małych miasteczkach, tych dziwnych, „szalonych” ludzi. Jeden [prawdopodobnie nazwisko – dla mnie niezrozumiałe – P.B.], pamiętasz, z nami rozmawiał, który potem już za chwilę nie żył. Myśmy pojechali, a jego zamordowano...

 

To był polityk, to był polityk! Natomiast ci zwykli ludzie... to nie było tak, jak media nam przedstawiały... To zupełnie fałszywy obraz media nam przedstawiały...... w ogóle wówczas.....

 

Ale na tym Majdanie, tym kijowskim, tam był taki człowiek, muzyk, nazywał się Taras Kompaniczenko i on śpiewał niezwykle, pamiętam z tego okresu. On zaśpiewał taki marsz ukraiński, pieśń narodową ukraińską, ma melodię właściwie „Warszawianki” naszej. To było symboliczne. I chciałbym, że tym symbolem naszą rozmowę dzisiejszą zamknąć. Obliczyłem sobie, Piotr, że my tę sprawę skończymy.

 

Jurku, mam szczerą nadzieję.

 

Ja też.

 

Koniec nagrania.

Nagranie ma wraz z piosenkami długość 49 minut i 28 sekund.

 

                                                                                                                                                                                                                                                                                    Paweł Bohdanowicz

(Gdynia, 16-25 października 2017)