Zapomniany Bohater

2016-07-22 00:05

Inwokacja                                                               

 
 
W historii każdego narodu, bardzo wielu ludzi zasłużyło się dla jego niepodległości na tyle dobrze, aby zapewnić sobie pamięć wśród potomnych i prawo do dumnego noszenia miana bohatera narodowego. Nie inaczej jest również w Polsce. Niestety bywa również tak, że o wielu bohaterach historia zapomniała, a tym samym zapomnieli o nich ich rodacy, lub nigdy nawet o nich nic nie słyszeli. Tak właśnie jest z bohaterem naszego artykułu, osoba niemal zupełnie w Polsce nieznana, postać jaka poświęciła swoje życie dla ojczyzny, w walce o niepodległość Polski. Człowiek o którym pragniemy napisać, to osoba wyjątkowa, również z innych przyczyn - nasz bohater, 88 letni weteran Armii Krajowej, walczący o niepodległość Polski do roku 1948-go, skazany na 25 lat więzienia a jeszcze później, za ucieczkę z sowieckich łagrów na karę śmierci, zamienioną na 25 lat więzienia. W łagrach sowieckich przesiedział ponad 21 lat a po wyjściu z więzienia, nie uzyskał zgody na wyjazd do Polski. Żyje i mieszka w Ukrainie, jego wyjątkowość polega na tym, że będąc wielkim polskim patriotą, jest jednocześnie wielkim patriotą swojej drugiej ojczyzny - Ukrainy.
 

Ocalony od zapomnienia

 
O panu Jakowczyku dowiedzieliśmy się dzięki artykułowi prasowemu, jaki po raz pierwszy ukazał się w gazecie, którego autorem był pan Wiktor Sologub. Dzięki temu artykułowi, oraz aktywnym działaniom ojca autora, pana Olega Sologuba - miejscowego historyka, krajoznawcy i społecznego aktywisty, ukazały się później w prasie polonijnej wydawanej w Ukrainie i Białorusi inne artykuły prasowe, mówiące nam o życiu pana Franciszka. W Polsce jak do tej pory, nie pojawiła się żadna wzmianka o niesamowitych losach pana Franciszka. W artykule “Wolność albo Śmierć”, w którym pan Wiktor Sologub zapisał wspomnienia pana Franciszka, możemy przeczytać: 
“Żyję nadzieją, że Polska o mnie nie zapomni, jak ja o niej nigdy nie zapomniałem i nie zapomnę, i że wreszcie zwycięży sprawiedliwość. Nie byłem jej synem marnotrawnym, lecz byłem patriotą, i ona też przypomni sobie o mnie, który walczył o jej wolność z bronią w ręku. “ 
 
- i właśnie tym słowom pana Franciszka poświęcamy nasz artykuł. 
 
 
 
Linki do artykułów prasowych o panu Franciszku:
 
We wszystkich tych publikacjach, przedstawiona jest dosyć szczegółowo historia życia pana Franciszka, z uwagi na to, powtórzymy jego biografię tyko pokrótce i skupimy się na innych kwestiach z życia naszego bohatera, zwłaszcza jeśli mowa o teraźniejszości.
 

Historia życia

 

Franciszek Jakowczyk urodził się 12 maja 1928 roku w Samołowiczach obok Pacewicz (powiat wołkowyski) w rodzinie inteligenckiej. Ojciec Włodzimierz był wojskowym i w czasach I wojny światowej służył w armii Piłsudskiego. Matka Anna była nauczycielką historii w szkole wiejskiej. W 1935 roku Franciszek poszedł do szkoły. Z tego okresu życia, najlepiej zapamiętał słowa swojego pierwszego nauczyciela: "Jeżeli kochasz Ojczyznę, jak ojca i matkę, to nigdy ją nie zdradzisz, a będziesz walczyć za nią, a może i życie oddasz”. W roku 1939 Samołowicze zajęli sowieci, rozpoczęły się wysyłki na Sybir i rekwirowanie mienia oraz inne represje. W 1941 roku w wiosce pojawili się nowi okupanci – Niemcy, zakończyły się wysyłki na Sybir, ale w zamian rozpoczęło się wywożenie do przymusowej pracy w Niemczech. Po ukończeniu siedmioletniej szkoły – wiosną 1942 roku – Jakowczyk rozpoczął przyuczenie do zawodu szewca w Grodnie.

Pewnego dnia do wioski Samołowicze wkroczyli Niemcy, chodzili od domu do domu, poszukiwali broni ale również grabili ludność, podczas tej akcji aresztowali ojca naszego bohatera oraz zastrzelili jego ukochanego psa. Pan Franciszek razem ze swoim kolegą Michałem Zasteńczykiem, przysięgli sobie zemstę na Niemcach. Chłopcy mający po 14 lat, zdobyli broń i przygotowali w okolicy zasadzkę na okupantów. Pewnego wieczora ukryli się w krzakach, tuż przy drodze z załadowanym karabinem maszynowym, gdy dwóch Niemców na motocyklu było w odległości około 12 metrów, wystrzelili do nich całą serią, motocykl upadł, słychać było wybuch, chłopcy uciekli i dopiero później zdali sobie sprawę ze swojego czynu. Pracodawca chłopca, Jan Żukowski dowiedziawszy się o wszystkim, zorganizował spotkanie z oficerem Armii Krajowej – Alfonsem Kopaczem, pseudonim "Wróbel”.

Tak pan Franciszek wstąpił do Armii Krajowej, przyjmując pseudonim “Karrny”. Kiedy jednego okupanta zamienił drugi, pododdział “Karnego” likwidował prominentnych komunistycznych działaczy, organizatorów kołchozów i agitatorów. Ostatnią akcją likwidacyjną w jakiej brał udział, był udany zamach na kapitana Danila Tomkowa, szefa komitetu partyjnego Mostowskiego Rejonu. Akcję przeprowadzono 10 kwietnia 1948 roku. Po tym zamachu sowieci rozpoczęli swoiste polowanie na partyzantów AK, na terenach przyległych do miejsca akcji. “Karny” wraz z innymi partyzantami wpadł w potrzask 24 kwietnia, kilku partyzantów zginęło, “Karny” będąc ranny w bark, wyrwał się z okrążenia, podczas ucieczki stracił przytomność. Znaleźli jego ludzie z pobliskiej wioski, przewieźli do jednego z domów i opatrzyli. Jednak z początkiem maja, ktoś musiał jego wydać sowietom, bowiem rankiem dom w którym leżał, otoczyli sowieci.

Śledztwo, pobicia, torturowanie głodem i pozbawieniem snu, ciągle powtarzające się słowa śledczych: "Przyznawaj się. Mów, nie milcz!”, ciągłe tortury i obietnice ułaskawienia, jeśli się przyzna i wyda kolegów. W końcu sąd, wyrok – 25 lat łagrów, nie rozstrzelali gdyż wtedy kara śmierci została skasowana. Jesienią wysłany do łagru w Autonomicznej Sowieckiej Socjalistycznej Republice Komi, do miasta Inta, pracuje w kopalni. Wstępuje do głęboko zakonspirowanej organizacji więźniów politycznych. Cztery osoby, które bezgranicznie ufały sobie wzajemnie – Władimir Diediunow, Wasyl Ganszyn, Anatolij Tereszczenko i Franciszek Jakowczyk – sporządziły plan ucieczki. Pan Franciszek tak opisuje sam moment ucieczki:

” ...zaczęliśmy się ładować do ciężarówki. Wraz z nami jeszcze siedemnastu więźniów, trzech konwojentów oraz starszy grupy w kabinie z kierowcą. Wieziono nas na roboty polowe. Na tym polegała szansa dla naszej ucieczki, która zdarza się jedna na tysiąc. W jednym momencie, zgodnie z wcześniejszym ustaleniem, po drodze rozbroiliśmy ochronę, w naszych rękach znalazły się dwa karabiny i automat. Do nich doszedł pistolet starszego grupy oraz mundury żołnierzy. Samochód zepsuliśmy, a ochronę pozostawiliśmy przy życiu. Oni z błaganiem w oczach patrzyli na nas i nikomu ręka przeciwko nim się nie podniosła. Nie jesteśmy przecież mordercami i cudza niewinna krew, nie powinna była splamić naszych rąk. Przed nami stali już nie żołnierze, lecz zwykli, ogarnięci strachem ludzie. Zaproponowaliśmy im, żeby uciekali. Za nami tymczasem wyruszył pościg. Wysłano za nami żołnierzy, psy służbowe i nawet samolot, który podawał nasze koordynaty grupie pościgowej. Tak czekaliśmy nadejścia nocy! A słońce zdawało się, że stoi w miejscu. I nie ma upragnionej ciemności. Próbowali nas otoczyć i pędzić bez ryzyka dla siebie. Jeszcze było widno, kiedy natrafiliśmy na zasadzkę, w której zginęli Diediunow i Tereszczenko. My z Ganszynem zgubiliśmy pościg, aż wreszcie zapadła ciemność i schowała nas. Na nocleg podeszliśmy do rzeczki Pieczory i schowaliśmy się w lesie. Nogi nas już nie trzymały, spadliśmy na ziemię. Głodni, ledwo żywi od zmęczenia, leżeliśmy, bojąc się nie tylko rozpalić ognisko, lecz nawet głośno rozmawiać. Wokół nas wszystko było nieznajome, obce i wrogie. Przeciwko nam byli żołnierze, sowiecka władza, organa bezpieki, miejscowa ludność Komi, każdy. Rzecz w tym, że z łagrów uciekali nie tylko polityczni, lecz także kryminalni zbrodniarze. Ludność bała się ich bardziej niż żołnierzy.“

Akcja pościgowa rozpoczęła się natychmiastowo, gdy sowieci trafili po raz pierwszy na uciekinierów od razu zginęli Władimir Diediunow i Anton Tereszczenko, później podczas kolejnej obławy zaginął Wasyl Ganszyn. Nasz bohater już sam ukrywał się i próbował wydostać się z Syberii jeszcze przez miesiąc, w końcu jednak schwytany i skazany na karę śmierci (w roku 1950 znowu wprowadzono karę śmierci w kodeksie karnym ZSRR), zamienioną później na 25 lat pozbawienia wolności, z których 10 lat musiał spędzić w więzieniu. W 1955 roku przewieziono pana Franciszka z Inty do wiezienia w mieście Władimir. Tam siedział do 1963 roku, potem wysłano go do Mordowskiej ASRR, stacja Pot’ma, ITK-196 (poprawczy obóz pracy nr 196), w którym przebywał do 27 sierpnia 1969 roku .

 

kliknij na foto aby powiększyć

 

Ziemia obiecana - na przekór trudnościom

 
Po wyjściu z wiezienia, pan Franciszek nie mógł wyjechać do Polski, początkowo zamieszkał w Mikołajewie a później przeprowadził się do miejscowości Dołbusz. Dlaczego akurat tam? - oddajmy głos panu Franciszkowi: 
Pan Franciszek z żoną Zofią
“Jeszcze w łagrze poznałem Miedwiedkowa, który dużo opowiadał o Dołbyszu na Żytomierszczyźnie, gdzie mieszka dużo Polaków. On zapoznał mnie zaocznie z siostrą swojej dziewczyny, z którą korespondowaliśmy. Przyjechałem do Dołbysza, znalazłem ją, stworzyliśmy rodzinę Jakowczyka Franka i Zofii Sarnickiej”.
 
Pan Franciszek i pani Zofia, swoje wspólne życie rozpoczynali jako ludzie z życiowym doświadczeniem, mający za sobą cierpienie i tragiczne przeżycia. On - skazaniec, wróg władzy ludowej, Ona - niedawno owdowiała matka, z małym dzieckiem na rękach. Zaczynali od niczego, pomocy znikąd nie mieli, ale na przekór wszystkim trudnościom potrafili zbudować własny dom, urządzić sobie w nim wspólne, szczęśliwe życie małżeńskie, które trwa już ponad 46 lat. Pan Franciszek jak już wspominaliśmy opowiadał nam, że po wojnie starał się o powrót do Polski ale zawsze spotykał się z negatywną decyzją władz sowieckich. Żona pana Franciszka w reakcji na tą opowieść dorzuciła żartobliwie: 
“I dobrze robili, bo on potrzebny jest mi, bo on jest mój”
 
W domowym zaciszu - kliknij na foto aby powiększyć
 



  
88 urodziny pana Franciszka - kliknij na foto aby powiększyć

 

 

Dołbysz – niewielkie miasteczko (w ukraińskiej terminologii osiedle miejskiego typu) w Ukrainie, położone w rejonie baranowskim, obwodu żytomierskiego.

 

Historia miejscowości sięga XVI wieku. W 1926 Moskwa zmieniła nazwę miasteczka Dołbysz na Marchlewsk (na cześć polskiego komunisty Juliana Marchlewskiego), ustanawiając je stolicą polskiego rejonu autonomicznego - tzw. Marchlewszczyzny. W tym czasie ponad 75% mieszkańców stanowili Polacy. W latach 37-38 władze sowieckie rozpoczęły, jak w całym ZSRR, masowe represje wobec Polaków: wywózki na Syberię i do Kazachstanu, egzekucje i aresztowania. Szacuje się, że z tzw "Marchlewszczyzny" wywieziono ponad 10 tysięcy osób. Wielu z nich rozstrzelano a los setek innych jest do dziś nieznany. W roku 1939 roku nazwę Marchlewsk zmieniono na Szczorsk, a w 1946 powrócono do pierwotnej nazwy Dołbysz. Od 1991 osiedle typu miejskiego w obwodzie żytomierskim Ukrainy. Według różnych szacunków, osoby o polskiej narodowości stanowią od 50 do 70 % mieszkańców Dołbysza. W okolicznych wioskach również mieszka sporo Polaków.

 

 

Człowiek - drogowskaz

 

Pan Franciszek cieszy się ogromnym szacunkiem w okolicy, zapraszany jest na wszystkie ważniejsze uroczystości, organizowane przez lokalne władze oraz miejscowych aktywistów. Odwiedzają jego weterani wojny na wschodzie, wraz z nimi zapraszany jest do okolicznych szkół, gdzie dzieli się z młodzieżą własnymi wspomnieniami z czasów walki przeciw moskiewskiemu okupantowi, oraz demonstruje najmłodszemu pokoleniu, że gorąco wspiera żołnierzy ukraińskich, walczących przeciw agresorowi czyli Rosji. Pan Franciszek tym samym daje wspaniały przykład jak być patriotą Ukrainy, będąc jednocześnie patriotą Polski.

Pan Franciszek nie musi wśród Ukraińców ukrywać tego, że był żołnierzem Armii Krajowej, może nosić z dumą wszystkie odznaczenia, jakie otrzymał w swoim życiu, wszyscy w okolicy doskonale wiedzą kim jest, znają historie jego życia - niby to normalne, tak przecież powinno być, ale biorąc pod uwagę to, jak traktuje się ukraińskich bohaterów narodowych w Polsce - trzeba z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na ten fakt.

 

Pan Franciszek jako aktywista - kliknij na foto aby powiększyć

 

Jedna z pierwszych osób, które kilka lat temu zainteresowały się osobą pana Franciszka, oraz udzielały jemu bezinteresownej pomocy, jest wspominany już pan Oleh Sologub, który wciąż opiekuje się rodzina państwa Jakowczykow, człowiek z wielkiej litery - bez niego pan Franciszek byłby zupełnie zapomniany, a codzienne życie miałby o wiele cięższe.

W wielu sprawach pomagał naszemu bohaterowi pan Jurko Gradowski - wówczas działacz Partii “Svoboda” - ukraiński nacjonalista.

Od gubernatora obwodu żytomierskiego, Sydora Kizina (również “Svoboda”), pan Franciszek otrzymał dyplom, w którym wyrażono wdzięczność ukraińskiego państwa, za obywatelską postawę jako patrioty Ukrainy.

Żołnierze walczący na froncie oraz wolontariusze, nazywają jego wielkim przyjacielem a wszystko to możliwe jest przede wszystkim dlatego, że pan Franciszek jest doskonałym przykładem człowieka, jaki chce i potrafi szanować innych ludzi, dokładnie tak, jak chciałby aby szanowano jego, historię jego narodu, oraz ideały i bohaterów. To takie proste i banalne, ale jakże rzadkie w polsko-ukraińskich stosunkach. 

 

Warto nam wszystkim zastanowić się nad powyższym tekstem i zdobyć się na odrobinę refleksji. Ten człowiek przeszedł w swoim życiu bardzo wiele, los powiązał jego życie z Ukrainą, przyjaźni się z Ukraińcami, dla niego banderowiec nie jest wrogiem - a wręcz przeciwnie. On rozumie ukraińskie realia o wiele lepiej, niż cała armia polskich parlamentarzystów, historyków czy kresowych działaczy. Kto inny jak nie taki człowiek, powinien być dla nas wszystkich przykładem?

 

                                                                   

                                                                   Dobrodziej

 

P.S.

 Kilka miesięcy temu środowiska polonijne w Żytomierzu organizowały uroczystości na cześć tzw. ”Żołnierzy Wyklętych”. W ramach tych uroczystości miał miejsce również “Bieg Pamięci Żołnierzy Wyklętych - Wilczym tropem”. Pana Franciszka na uroczystości nie zaproszono, ale o tym następnym razem...