Jak przedwojenna Polska wychowywała sobie wrogów

2016-11-15 10:11


JAK PRZEDWOJENNA POLSKA WYCHOWYWAŁA SOBIE WROGÓW

 


Polska przedwojenna, Galicja, kilka fragmentów wspomnień Ukraińca, patrioty, które dość dobrze ilustrują przyczyny antypolskich nastrojów wśród młodych Ukraińców w okresie międzywojennym.

 
Dzieciństwo:
"Właśnie wtedy, gdy zachorował ojciec i w naszej rodzinie zapanował przygnębiający nastrój, a ja straciłem jakąkolwiek nadzieję na naukę w gimnazjum, ze Lwowa przyjechała do nas na wakacje ciotka Jula. Zobaczywszy mnie zasmuconym, spytała mamę, co się ze mną dzieje. Gdy mama powiedziała ciotce, że chcę się uczyć w gimnazjum, ale sytuacja materialna rodziny na to nie pozwala, ciotka zaproponowała mi wyjechać z nią do Lwowa, gdzie wujek Laska załatwi tę sprawę bez problemu, gdyż zna on we Lwowie wielu wpływowych ludzi. Nie tracąc czasu, od razu wyjechaliśmy z ciotką do Lwowa. Wujek Laska, rzeczywiście, energicznie zabrał się do sprawy. Kilka razy zdarzało mi się pomagać wujkowi w tych wyjazdach. I oto po kilku dniach wujek znalazł kogo trzeba. Osobą, która miała zadecydować o moim przyjęciu do szkoły, był dyrektor gimnazjum prof. Dąbrowski. Mieszkał on na bocznej uliczce Janowskiej nieopodal Janowskiego cmentarza. Miał bardzo ładny parterowy dom ze ślicznym ukwieconym ogrodem. Po przywitaniu wujek przedstawił mnie jako Tunia, bo tak mnie wszyscy nazywali. Profesor zaprosił wujka do pokoju, a mnie kazał pospacerować z dziećmi po mieście. Miał on dwie córki, jedna była ode mnie starsza, a druga – młodsza. Po jakimś czasie poproszono mnie do środka, gdzie profesor zadał mi kilka prostych pytań. Zadowolony wujek powiedział mi, że prof. Dąbrowski jest pewien, że mnie przyjmą do gimnazjum, tylko powinienem jak najszybciej dostarczyć niezbędne zaświadczenia i świadectwo chrztu. Po załatwieniu papierów, niezwłocznie miałem przenieść się do wujka do Lwowa i zacząć pobierać lekcje przygotowawcze u profesora, wskazanego przez Dąbrowskiego.
Tym nauczycielem miał być prof. Jakubowski, który mieszkał na ul. Bema, niedaleko od mojego wujka. Mogłem więc chodzić na lekcje piechotą. Mojej radości nie było końca, bo oto wkrótce będę mógł pobierać naukę w gimnazjum i zdobyć wykształcenie. Po załatwieniu wszystkiego, co trzeba we Lwowie, niezwłocznie pojechałem do domu po zaświadczenia i świadectwo chrztu. W domu wszyscy cieszyli się z mojego szczęścia. Otrzymawszy od kapłana świadectwo chrztu, jakoś nie dostrzegłem zapisów, czarno na białym, że jestem Ukraińcem, greko-katolikiem i mam na imię Dmytro. W niedzielne popołudnie wróciłem ze swoimi dokumentami do Lwowa. U ciotki było kilku gości, a wśród nich również prof. Jakubowski, ten, który miał mi pomóc swoimi lekcjami wstąpić do gimnazjum. Wujek poprosił mnie pokazać panu Jakubowskiemu dokumenty. Podając je Jakubowskiemu, bacznie obserwowałem wyraz jego twarzy, w głębi serca będąc zadowolony z bardzo dobrych ocen na świadectwie. Okazało się, że to nie ocenami był zainteresowany pan Jakubowski. Spojrzawszy na świadectwo, z wyrazem zaskoczenia na twarzy, spojrzał na mnie, potem na wujka i jeszcze raz na świadectwo i, ze zdenerwowaniem w głosie, zapytał , czy to na pewno jest moje świadectwo. Potwierdziłem że i owszem, wtedy on zwrócił uwagę, że zgodnie ze świadectwem, jestem nie Tunio, a Dmytro, jestem Ukraińcem i greko-katolikiem. Dostrzegłszy niezadowolenie Jakubowskiego, wujek rzekł, że to nie ma znaczenia, ponieważ świadectwo można będzie zamienić na rzymsko- katolickie. Przysłuchując się ich rozmowie o zmianie świadectwa chrztu na rzymsko- katolickie, co było równoznaczne ze zmianą ukraińskiej narodowości na polską, poczułem jak ziemia usuwa mi się spod nóg. W duszy czułem odrazę do wszystkich obecnych w tym domu, również do wujka. Przeprosiłem wszystkich i wyszedłem na ulicę, aby choć trochę uspokoić ból i żal, zalewający mi duszę. Po raz pierwszy poczułem, jak bardzo chcę być znowu na wsi wśród swoich. Następnego dnia wujek z ciotką pojechali do miasta, a po powrocie pocieszali mnie, że wszystko będzie dobrze. Zrobili wszystko, aby mnie jednak przyjęli do szkoły, z zastrzeżeniem, że mój ojciec musi przyjechać do Lwowa i dać pisemną zgodę na przeniesienie mojego świadectwa chrztu do kościoła katolickiego. Już w drodze do domu, uświadomiłem sobie, że nic z tego nie będzie, ponieważ wiedziałem, że mój tato na to nie pójdzie, a i ja nie chciałem płacić za oświatę kosztem honoru. W domu opowiedziałem rodzicom o wszystkich nieprzyjemnościach związanych ze szkołą. Rodzice spokojnie wysłuchali, a gdy skończyłem, mój ojciec powiedział:

” Synu, jestem dumny, że urodziłeś się wolnym człowiekiem w Ukraińskim Państwie. I dlatego nie chcę, by wychowywali ciebie ci, którzy gotują naszemu narodowi zgubę. Pozwolenie na przeniesienie świadectwa chrztu do kościoła nie dam”.

 

Przed wstąpieniem do OUN:
 "Obecnie człowiekowi nieobeznanemu z atmosferą polityczną tamtych czasów może wydawać się dziwnym, aby młody chłopak z własnej woli, ryzykując własnym szczęściem, a nawet życiem, szukał możliwości przyłączenia się do OUN, za co przecież polski reżim okrutnie karał. Lecz ukraińscy młodzi patrioci nie mieli innej alternatywy. Codzienne poniżenie narodowej tożsamości Ukraińców przez polskich urzędników i policjantów wymagało od ukraińskiej młodzieży bronienia swojej godności. Najbardziej pragnęli zemsty za poniżenie języka ukraińskiego. Często bowiem można było usłyszeć od polskiego urzędnika np. w urzędzie pocztowym lub innym podobnym miejscu takie oto słowa: „ Nie rozumiem chamskiego języka, mów po polsku”. Takie aroganckie zachowanie większości Polaków głęboko raniło ukraińską duszę. Jako przykład podam przypadek, który zresztą nie był odosobniony w tamtych czasach. Mychajło Kowałyk przyjechał z Jabłuniwky do Buska załatwić pewne sprawy i w urzędzie pocztowym zwrócił się do pracownika po ukraińsku. Urzędnik bezczelnie odrzekł, że „ nie rozumie świńskiego języka” i nazwał Mychajła chamem. Mychajło, długo się nie zastanawiając, plunął urzędnikowi prosto w twarz i skierował się do wyjścia. Daleko jednak nie odszedł: urzędnik natychmiast zawiadomił policjantów, a ci zabrali Mychajła na posterunek. Tam go trzymali 24 godziny za obrazę godności polskiego urzędnika. Niemiłosiernie go pobili, nakazując mu następnym razem zachowywać się z większa pokorą. W ukraińskich wioskach każdy polski policjant był panem życia i śmierci. Miał on niegraniczoną władzę nakładania kar pieniężnych za drobiazgi, byle tylko dokuczyć Ukraińcom. Wyjechał chłop bez tabliczki na wozie – kara. Nawet płotek z gałęzi musiał być pobielony. Policjant mógł aresztować każdego Ukraińca i przetrzymać go na posterunku 48 godzin, gdzie w tym czasie okrutnie się nad nim pastwił. Na posterunku w Busku było dwóch policjantów, którzy z patologiczną wręcz nienawiścią odnosili się do wszystkiego, co ukraińskie. Ich nazwiska to - Lewandowski i Sciński".

 


Areszt i więzienie:
 (autor aresztowany był za udział w manifestacji solidarności z Ukrainą Karpacką – tj. nie wolno było w Polsce cieszyć z tego, że w Zakarpaciu Ukraińcy posiadają namiastkę własnego państwa – ta manifestacja była wtedy uznana za antypaństwową)
„ W sobotę 12 listopada 1938 roku wybrałem się okrężną drogą do Buska na spotkanie z adwokatem Strutyńskim. Podczas rozmowy z adwokatem do jego kancelarii nagle i bez zaproszenia wdarło się dwóch policjantów, których interesowało tylko to, jak się nazywam. Usłyszawszy moje nazwisko, jeden z nich krzyknął: ” Jeszcze masz czas na adwokata, idziesz z nami!” I oto znalazłem się w rękach policji. Założywszy mi na ręce kajdanki, poprowadzili mnie na posterunek przez centrum miasta niczym bandytę. Nie chciałem okazać lęku, szedłem z wysoko podniesioną głową, odważnie patrząc ludziom w oczy. Spotykając znajomych Ukraińców, którzy milcząco, tylko spojrzeniami, okazywali mi swoje współczucie, uśmiechałem się im w odpowiedzi, choć duszę i serce trawił piekący ból i nienawiść do gnębicieli. Potem zaciągnęli mnie do katowni, czyli posterunku policyjnego. W duszy błagałem Wszechmogącego dać mi podczas tortur siłę i wytrzymałość. Na posterunku, tak i nie zdjąwszy mi z rąk kajdanki, wrzucili mnie do pojedynczej celi z maleńkim okratowanym oknem. Krótko potem zjawili się z wizytą „goście”. (Na wizytę „gości” nie przyszło czekać długo). Na moje szczęście jako pierwszy odwiedził mnie sadysta Sciński. Wkroczywszy do celi, bez słowa podszedł do mnie i z całej siły uderzył pięścią w twarz. Uderzenie było tak mocne, aż opadłem na ścianę, a w oczach zrobiło mi się ciemno. Przez to, że miałem ręce skute i nie mogłem na nich się oprzeć, upadłem na podłogę. Ten pierwszy cios pięścią był dla mnie niczym zastrzyk morfiny, od którego zesztywniało mi ciało. Dusza, rozum, uczucia reagowały na znęcanie się gniewem. Mój wewnętrzny bunt był tak silny, że fizyczne tortury nie miały już dla mnie żadnego znaczenia. Po tym pierwszym ciosie moje obawy o możliwe wskutek tortur złamania nagle zniknęły z mojej świadomości i poczułem, że fizyczne znęcanie się ja wytrzymam. Po pewnym czasie wzięli mnie na przesłuchanie, tym razem bez kajdanków. W pokoju siedział przy stole młody człowiek w cywilnym ubraniu oraz dwóch policjantów. Ten, w cywilu, zaczął notować moje dane. Odpowiadam po ukraińsku. Policjant Lewandowski ostrzega mnie, że ten pan „ po rusku” nie rozumie. Mówię Lewandowskiemu, żeby sam mu przetłumaczył, bo ja po polsku nie umiem mówić. Już zamierzał mnie uderzyć, ale ten w cywilu go powstrzymał. Po zapisaniu moich danych, rozpoczął przesłuchanie. Kto zorganizował manifestację? Kto należy do OUN? Jaką funkcję pełnię w OUN? Od kiedy należę do OUN? I tak dalej. Na wszystkie pytania odpowiadam, że nie wiem. Mówię, że nie wiem, kto zorganizował demonstrację. On mi radzi mówić wszystko, co wiem. Tak będzie dla mnie lepiej. My i tak wszystko o tobie wiemy: twoi koledzy podczas przesłuchania cię sypnęli. Jeśli po dobremu się nie przyznasz, użyjemy takich sposobów, po których wszystko nam wyśpiewasz jak ptaszek. Odpowiedziałem, że nie mam do czego się przyznawać, po czym śledczy nakazał policjantom zaprowadzić mnie do celi i „poprosić” o przyznanie się. Policjanci tylko na to czekali. Chwycili mnie za ręce, zaprowadzili do tej samej celi, skąd mnie zabrali, i rozpoczęli „przesłuchanie”. Najbardziej starał się policjant Lewandowski, ten sam, który w 1930 roku razem z policjantem Scińskim , przeszukując z bronią w ręku nasze gospodarstwo, tak zmasakrował mojego ojca do nieprzytomności, że ten przez kilka tygodni musiał leżeć w łóżku. W rzeczywistości to nie było przesłuchanie. Oni nie umieli przesłuchiwać. Byli pospolitymi sadystami, katującymi bezbronnego Ukraińca. Lewandowski otwarcie się do tego przyznał w swojej „mowie wstępnej”: „No cóż, chamie, teraz zaczniemy budować Ukrainę. Długo czekałem na ciebie, mój ty ptaszku. Dzisiaj sobie pogadamy, ty hajdamacka mordo”. I wtedy się zaczęło! Zaczął mu pomagać jeszcze jeden sadysta, Sciński. Po kilku silnych uderzeniach straciłem przytomność i upadłem na ziemię. Jak długo oni mnie masakrowali nie pamiętam, ponieważ byłem nieprzytomny. Gdy odzyskałem świadomość, zobaczyłem, że leżę na podłodze oblany wodą. Spróbowałem wstać na nogi, ale byłem tak osłabiony, że nie mogłem się podnieść: byłem wyczerpany fizycznie i zgnębiony psychicznie. Po torturach nie mogłem spać. Do głowy przychodziły mi różne myśli, od których można było zwariować. Aby nie popaść w depresję i pesymizm, zacząłem recytować wszystkie wiersze Szewczenki, jakie tylko znałem, a znałem ich już bardzo dużo. Byłem zadowolony, ponieważ przynajmniej na jakiś czas wyciszyłem się psychicznie. W niedzielę rano znowu zaprowadzili mnie do śledczego. Tym razem przy stole siedział miejscowy policjant, gotowy już nade mną „popracować”. Zobaczywszy mnie w tak żałosnym stanie, ironicznie zapytał , jak mi się spało. Nie doczekawszy się odpowiedzi, rozpoczął przesłuchanie, stawiając mi te same pytania, które słyszałem dnia poprzedniego: Jak długo należę do OUN? Kto jest dowódcą w Busku? Kto zorganizował demonstrację? I tak dalej. Lecz ja milczałem lub dawałem przeczące odpowiedzi. Zorientowałem się, że jest on bardziej zainteresowany w tym, żeby się mną „zabawić” niż prowadzić nużące przesłuchanie. Po jakimiś czasie nerwy mu nie wytrzymały, podskoczył do mnie i z całej siły walnął mnie pięścią w twarz. Uderzenie było tak silne, aż spadłem z krzesła na ziemię. Z pomocą mu przyszło kilku obecnych w pokoju policjantów i rozpoczęła się masakra. Po tym „ maglowaniu” zaciągnęli mnie do celi i rzucili na cementową podłogę. Tego samego dnia pod wieczór przynieśli mi przekazany przez mamę kawałek chleba i dzbanek wody. Od pobicia bolały mnie policzki i nie mogłem gryźć zębami. Maczałem chleb w wodzie i przełykałem bez żucia. Po dwóch dnia „przyjaznego” przesłuchania, tak i nie dowiedziawszy się ode mnie niczego, przenieśli mnie do buskiego więzienia. Trzeba powiedzieć, iż metody, używane przez buską policję przeciwko uwięzionym, były niezwykle prymitywne i niepraktyczne, bo same tylko mordobicie więźniów nie przynosiło im jakichkolwiek korzyści. Masowe areszty ukraińskiej młodzieży w Busku i okolicach wywołały jeszcze większą nienawiść i wrogość pomiędzy dwoma i tak już wrogo nastawionymi narodami: ukraińskim i polskim. Polska młodzież z sąsiednich wsi i kolonii wałęsała się grupkami po ukraińskich wioskach i terroryzowała ludność, szukając okazji, aby pokazać swoje „bohaterstwo”.


 


Więzienie w Złoczowie:
(autora wspomnień skazano na 3 lata więzienia, przypominam, że była to kara za udział w „antypaństwowej demonstracji” i przynależność do OUN (choć nikt w sądzie tego nie udowodnił) – dla polskiej władzy każdy Ukrainiec, będący patriotą, był OUN-wcem – w procesie, o którym mowa, skazano 14 młodych ludzi, tylko trzech z nich było członkami OUN. Pozostali stawali się nimi później…)

"Po załatwieniu protokołu w sprawie aresztowanych w Busku Ukraińców, wszystkich nas 14 więźniów, wywieźli do więzienia okręgowego w Złoczowie. Przez cały pobyt w złoczowskim więzieniu przebywałem się w celi 31 . Warto nadmienić, jak bardzo okrutne metody karania „niepokornych” więźniów prowadziła administracja złoczowskiego więzienia. Były tam tak zwane „pasy”. Procedura karania pasami odbywała się w następujący sposób: więźniowi zakładano ręce za szyję i wiązano rzemiennym pasem, który na środku miał metalowe kółko. Nogi powyżej kostek również wiązano paskiem z takim samym kółkiem. Potem brali mocny pasek i jeden jego koniec wprowadzali do kółka na rękach, a drugi – do kółka na nogach. Ściągali te kółka razem, wyginając w ten sposób ciało człowieka w kabłąk, plecami do środka, a brzuchem na zewnątrz. Wtedy zaczynało się bicie pałkami po wystawionym brzuchu. Głównym egzekutorem podczas tej męki był przodownik Maciborski, który nader ochoczo prowadził te okrutne „operacje” na uwięzionych Ukraińcach. Tym oto sposobem zamęczył on w 1938 roku młodego chłopaka, Wasyla Bezkorowajnego spod Ternopola. Nadzorcami więziennymi w naszym oddziale byli: Baran, Dudek oraz przodownik Bernard. Tych zapamiętałem szczególnie dobrze, bo byli bardzo mściwi".


 

I jeszcze jeden fragment ze wspomnień już z czasów pierwszej sowieckiej okupacji, ten fragment pokazuje, że nienawiść młodego człowieka do państwa polskiego, nie przekładała się bezpośrednio na Polaków.

Wywózka na Sybir:
 "Tym czasem w naszym rejonie wydarzyło się coś niecodziennego, co swoim tragizmem wzbudziło w wielu ludziach przerażenie. W noc na 10-go lutego do mojej wsi przyjechało bardzo dużo enkawudzistów i nakazało dziesiętnikom sprowadzić pod sołectwo 60 wozów. W wiosce zaczęła się panika i wielu ludzi w pośpiechu zaczęło zbierać się w daleką drogę na Sybir. Lecz tym razem los dał okazję Ukraińcom czegoś się nauczyć. Około drugiej w nocy konwój z sani ruszył w kierunku polskiej kolonii. Gdy dotarli tam przed wschodem słońca, w kolonii nie zastali żywej duszy. Około sześćdziesięciu polskich rodzin brutalnie wypędzono ze swoich chat i siłą wywieziono na stację kolejową Krasne, a stamtąd dalej na Sybir. Nie szczędzono ani starych, ani chorych i kalek (byli i tacy), ani dzieci. Kto się sprzeciwił, tego, pomimo surowego mrozu, kolbami wyganiali prawie gołych na dwór. Chociaż między Ukraińcami i Polakami były swoje porachunki, terror zastosowany przez moskiewskich sadystów wobec niewinnych ludzi, wstrząsnął wszystkimi. Naród zrozumiał, że ludzkie życie w Kraju Rad jest nic nie warte".


To wspomnienia jednego Ukraińca, tylko fragmenty, tylko kilka przykładów. Ten człowiek - patriota Ukrainy , urodził się w wolnym ukraińskim państwie, kilka dni po ogłoszeniu niepodległości, ojciec wychowywał go w duchu patriotycznym, nie w nienawiści do obcych, a w miłości do własnej Ojczyzny... Nienawiść do obcych, jeśli w ogóle się pojawiła - sprowokowali sami obcy, ci którzy:
- w dzieciństwie bili go po rekach za ukraińska mowę,
- zabraniali mu nazywać siebie Ukraińcem,
- w szkole opowiadali mu o Polakach szlachetnych bohaterach oraz Rusinach zdrajcach i rezunach,
- nazywali go bydłem, w dodatku z czarnym podniebieniem,
- katowali go w polskich wiezieniach,
- niszczyli setki prawosławnych cerkwi, itd...itp...

A wszystko, tylko za to, że był Ukraińcem i chciał żyć jako wolny człowiek, we własnym ukraińskim państwie, jak miliony innych Ukraińców...


Czy Polska, będąca prawnym spadkobiercą II Rzeczpospolitej kiedykolwiek poprosi Ukraińców o wybaczenie, za etnocyd dokonywany na ukraińskim narodzie w okresie międzywojennym? Rozliczenie przeszłości polegające na stawianiu zarzutów wobec innych przy jednoczesnym przemilczaniu i niedocenianiu własnych grzechów - to wyjątkowa hipokryzja....


                                                                                                                       Dobrodziej